JUŻ W KIOSKU

Od e-maili do książki, czyli historia ochroniarza "Ponurego"

2024-04-14 17:12:58

Ocena:

5/5 | 1 głosów

Kapitan Leszek Zahorski był jednym z żołnierzy z osobistej ochrony legendarnego majora Armii Krajowej Jana Piwnika „Ponurego”. Jego życiorys to typowa historia Żołnierza Wyklętego, prześladowanego przez komunistów patrioty, którzy więzili go przez 10 lat. Gdy w 2009 roku odwiedził wąchocką polanę Wykus zaprzyjaźnił się z Katarzyną Kołodziejczyk-Daniłowicz, byłą dziennikarką "Gazety Starachowickiej". Efektem tej znajomości jest napisania przez nią biografia kapitana Zahorskiego pt. „Pozostałem Niepokonany”. Publikacja ukaże się w tym roku. To będzie 100. rocznica urodzin i zarazem 10. rocznica śmierci jej głównego bohatera.    

fot. nadesłana 

 - Gdyby nie fakt, że zainteresowała mnie historia Zgrupowań „Ponurego” i „Nurta” to pewnie nigdy nie poznałabym kpt. Leszka Zahorskiego - mówi autorka.

-   Bywając na Wykusie z okazji różnych uroczystości jako dziennikarka „Gazety Starachowickiej”, miałam szczęście poznać ludzi, którzy interesowali się tą tematyką i działali prężnie na rzecz utrwalania pamięci o świętokrzyskiej Armii Krajowej. Jedną z nich był Szczepan Mróz: ekspert w tej dziedzinie. Dzięki niemu we wrześniu 2009 roku zorganizowany został Marsz Pamięci na terenie uroczyska Wykus. Przyjechał na niego były żołnierz plutonu ochronnego samego Jana Piwnika „Ponurego” - Leszek Zahorski. Nocował w moim rodzinnym domu w Lipiu. Tak zaczęła się moja znajomość z wyjątkowym człowiekiem. Nie miałam wtedy jeszcze pojęcia o tym, że zapłacił ogromną cenę za przynależność do AK i za walkę w antykomunistycznym podziemiu. Leszek urodził się 22 czerwca 1924 r. we Lwowie, gdzie uczęszczał do elitarnej szkoły: Korpusu Kadetów im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Tam, podczas obrony miasta przed Niemcami przeszedł swój chrzest bojowy - zastrzelił Niemca i zdobył, jak to sam określił, piękną broń - parabellum. Po wybuchu II wojny światowej w czasie pobytu w Warszawie zaangażował się w służbę w konspiracyjnej organizacji „Wachlarz”. Tam zetknął się z Alfredem Paczkowskim „Wanią, przyjacielem Jana Piwnika. W 1943 r. 19-letni wówczas Leszek Zahorski wyjechał w Kieleckie, by walczyć u boku Piwnika, który w tym czasie tworzył na Wykusie swój oddział. Został przydzielony do jego plutonu ochronnego. Tu zyskał pseudonim „Leszek Biały”, który wziął się od jego blond czupryny. Do dziś pamiętam jak siedział przy ognisku i opowiadał o tym, jak wyglądało partyzanckie życie. A wszyscy słuchali z zapartym tchem. Gdy wyjechał nadal pozostawaliśmy w kontakcie. Często telefonowaliśmy do siebie, a że wypytywałam go o różne szczegóły, nasze rozmowy potrafiły być naprawdę bardzo długie. W końcu poprosiłam go o przejście na kontakt mailowy. Dla mnie było to wygodniejsze rozwiązanie, ale nie dla człowieka, który miał blisko 90 lat i który dopiero poznawał możliwości laptopa i poczty elektronicznej. Pamiętam jak złościł się na mnie i „walczył” z komputerem. A że był niesamowicie uparty w dążeniu do celu, to opanował pisanie na klawiaturze do tego stopnia, że z czasem potrafił przysyłać mi kilka maili jednego dnia. Dzięki temu dysponuję dziś pokaźnym zbiorem jego wiadomości elektronicznych, które po jakimś czasie uświadomiły mi, że są gotowym materiałem na książkę. Warto też dodać, że Leszek był absolutnie wyjątkowy. Np. mnie, młodszej od niego o 59 lat dziewczynie, kazał do siebie mówić na „ty”. Poza tym okazje typu urodziny, czy imieniny, Dzień Kobiet lub nawet brak okazji, stawały się pretekstem do wysyłania pięknych bukietów kwiatów. Otrzymywałam je ja, ale i moja mama. Słuchał również współczesnej muzyki np. Rihanny, uwielbiał czytać książki i zawsze ubolewał, że gdy odejdzie, to najbardziej żal mu będzie tego, że nie zdąży przeczytać wszystkiego, co sobie zaplanował - opowiada pani Katarzyna.  

Gdy podzieliła się z Leszkiem Zahorskim pomysłem napisania o nim książki początkowo zareagował z dystansem. 

-  Z charakterystyczną niechęcią do wszystkiego, co sprowadzało się do robienia z niego bohatera - precyzuje Katarzyna Kołodziejczyk-Daniłowicz.

-  Był skromnym człowiekiem i zawsze podkreślał, że „nie było w tym, co robił żadnego bohaterstwa”. Dla niego służba w obronie kraju była czymś normalnym. Ostatecznie poszliśmy na kompromis: Leszek zgodził się na napisanie książki a ja przystałam na propozycję, że zrobię to po jego śmierci. W czerwcu 2013 r. pojechałam z rodzicami oraz Szczepanem Mrozem i Mariuszem Gruszczyńskim do Donatowa w województwie zachodniopomorskim, gdzie Leszek mieszkał wraz z żoną Irminą. Świętowaliśmy jego 89. urodziny, niestety jego ostatnie. Za rok spotkaliśmy się w Warszawie na jego pogrzebie. Zmarł 25 czerwca 2014 roku, jego grób znajduje się na Cmentarzu Wawrzyszewskim. Wtedy przekonałam się jak silny wpływ wywarła na mnie nasza krótka, bo tylko kilkuletnia znajomość. W 2015 roku zaczęłam pracować nad książką. Początkowo wszystko szło dość gładko: dysponowałam w końcu mnóstwem wiadomości mailowych od niego oraz relacji audio i video. Cennym źródłem były również książki na temat historii Zgrupowania. Jednak największym problemem, który doprowadził do dłuższej przerwy w tworzeniu był brak źródeł na temat tego okresu w życiu Leszka, który dotyczył jego działalności po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej. Nasz bohater za życia nie chciał mówić wiele o jego działalności po 1944 roku, bo uważał, że nikt go nie zwolnił z żołnierskiej przysięgi. Z pomocą przyszedł mi Instytut Pamięci Narodowej i Redaktor Naczelny Gazety Starachowickiej Grzegorz Żyła. Dzięki podpisanemu przez niego wnioskowi dziennikarskiemu, który złożyłam do IPN w Warszawie udostępniono mi znajdujące się tam materiały. Znalazłam to, co pomogło załatać lukę w życiorysie Leszka m. in. protokoły z przesłuchań przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Leszek Zahorski działał początkowo na terenie Wąchocka i Skarżyska-Kamiennej w organizacji „Nie”, a następnie „WiN”. Później przeniósł się do Warszawy, gdzie został zatrzymany 8 sierpnia 1947 r. O tym jak potoczyły się jego dalsze losy czytelnicy przeczytają w książce. Nie chcąc zdradzać szczegółów dodam tylko, że dla mnie pisanie tej książki było odkrywaniem Leszka na nowo. To trochę tak jakby chodzić jego śladami po wielu, wielu latach i poznawać dopiero to, czego on z własnego wyboru nie powiedział, a co autentycznie przeżył. Dla mnie takimi najbardziej fascynującymi momentami w trakcie pracy nad tą publikacją było np. odnalezienie konspiracyjnego domu pani Jadwigi Sieradzkiej w Kolonii Robotniczej Rejów w Skarżysku-Kamiennej, która udzielała w czasie wojny schronienia wielu partyzantom, a po wojnie również i Leszkowi. Natomiast jeśli chodzi o najtrudniejszy dla mnie moment, to był nim niewątpliwie czas, w którym  musiałam prześledzić wszystkie protokoły przesłuchań jego i kolegów. Tego typu materiały są dziś dowodem uświadamiającym nam to, jakim torturom byli poddawani żołnierze AK i nie tylko, którzy wpadli w łapy bezpieki. Do dziś mam przed oczami podpis Leszka na jednym z takich protokołów, który - jak się domyślam - drżącą z bólu dłonią podpisywał swoje zeznania. Ten podpis w niczym nie przypomina tego, który składał w normalnych warunkach (a charakter pisma miał piękny). Takie dokumenty to również źródło wiedzy o tym, jak odpornym psychicznie i fizycznie człowiekiem był Leszek, który mimo półrocznego, wyczerpującego śledztwa, nie zdradził nikogo. Leszek przeżył więzienie, w którym spędził 10 lat. Na wolności, która była wolnością tylko z pozoru (a odzyskał ją 6 grudnia 1956 r.) nadal był śledzony i podsłuchiwany. Zmusiło go to do opuszczenia Warszawy i osiedlenia się w woj. zachodniopomorskim, gdzie mieszkał do końca życia - opowiada autorka. 

 Katarzynie Kołodziejczyk-Daniłowicz udało się sfinalizować literacki zamysł. Promocja książki, która nosi tytuł: „Pozostałem Niepokonany”, odbędzie się najprawdopodobniej 14 czerwca br. w Michniowie lub Bodzentynie. Nabyć ją będzie można również na Wykusie i w Wąchocku podczas corocznych obchodów rocznicy śmierci Jana Piwnika. Istnieje też możliwość zakupu poprzez kontakt z autorką na fejsbukowym profilu "Kpt. Leszek Zahorski - historia żołnierza wyklętego". 

iwo

INNE ARTYKUŁY Z TEGO DZIAŁU
Spadkobiercy XIX - wiecznej administracji

2024-03-13

Spadkobiercy XIX - wiecznej administracji

25 lat temu w wyniku reformy podziału administracyjnego Polski reaktywowano zlikwidowane w latach 70- tych XX wieku powiaty. Decyzja zapadła w 1998 roku a nowe jednostki samorządowe rozpoczęły działalność z początkiem 1999 roku. Miały własnych radnych i zarządy pod kierownictwem starostów. Taki był też początek powiatu starachowickiego, który swoje 25-te urodziny obchodził 12 marca br. na uroczystej sesji z udziałem obecnych i byłych: samorządowców, pracowników starostwa, podległych mu jednostek oraz gości. A zaproszenie przyjęli m.in. wicewojewoda świętokrzyski Michał Skotnicki i Jan Maćkowiak, wiceprzewodniczący Sejmiku Województwa Świętokrzyskiego. 
Zapomniany dobroczyńca

2024-02-14

Zapomniany dobroczyńca

Postać Feliksa Sławka być może kojarzą dziś tylko najstarsi starachowiczanie. I może tylko oni oraz pasjonaci - regionaliści nie mieliby problemu z odpowiedzią na pytanie, dlaczego dzisiejsze wzgórze Trzech Krzyży było kiedyś nazywane Górą Sławka. Kilkadziesiąt lat temu wiedzieli to wszyscy mieszkańcy naszego miasta. Także i to, że Feliks Sławek posiada niezwykły dar leczenia. Ten prosty rolnik z powodzeniem składał złamane kości i nastawiał zwichnięte stawy zyskując uznanie zawodowych medyków i dozgonną wdzięczność swoich pacjentów, od których nie brał zapłaty. Jego postać chce przywrócić zbiorowej pamięci  starachowiczanin Wiesław Michałek. Zaproponował władzom miasta, by imieniem Feliksa Sławka nazwać rondo na zbiegu ulic: Radomskiej i Batalionów Chłopskich. A my już teraz przypominany postać zapomnianego dobroczyńcy Starachowic na podstawie informacji ustalonych przez Wiesława Michałka.      
Zgoda króla to był dopiero początek

2024-01-18

Zgoda króla to był dopiero początek

16 stycznia 1624 roku król Zygmunt III z dynastii Wazów wydał dokument zezwalający na założenie miasta Wierzbnik przez opata świętokrzyskich benedyktynów Bogusława Radoszewskiego. Zakon utarł nosa swoim cysterskim konkurentom, którzy zarzucali mu bezprawne przejęcie terenów pod przyszłe osadnictwo. Ale i tak miasto powstało dopiero 33 lata później. A sprzyjające warunki stworzyło ku temu wcześniejsze nielegalne działanie pewnej wdowy. Zapraszamy do lektury intrygującej historii narodzin naszego miasta, przygotowanej przez Pawła Kołodziejskiego, dyrektora Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach.   
Pamięć o starach

2023-12-01

Pamięć o starach

W Starachowicach nie produkuje się już starów, ale wspomnienie o nich jest tu nadal żywe. Jak się przejawia? Zapraszamy na ostatni odcinek poświęcony naszym ciężarówkom.      
Star 944 i 1466, czyli ostatnie ciężarówki ze Starachowic

2023-11-24

Star 944 i 1466, czyli ostatnie ciężarówki ze Starachowic

Te terenowe pojazdy zaczęły być wytwarzane od 2000 roku. MAN liczył, że zyska na nie stałego odbiorcę w postaci polskiego wojska. Jednak stary 944 i 1466 sprzedawały się tak słabo, że po około 6 latach zniknęły z oferty produkcyjnej. Wraz z nimi skończyła się 58 - letnia historia ciężarówek ze Starachowic.  
Star S 2000, czyli ostatnia rodzina tej marki

2023-11-19

Star S 2000, czyli ostatnia rodzina tej marki

Były to ciężarówki już całkowicie zunifikowane z wyrobami koncernu MAN. Nowy właściciel większości zakładu w Starachowicach zostawił mu jeszcze dawną nazwę, do używania której nabył wyłączne prawo. Star S 2000 zadebiutował pod koniec 2000 roku w 8 wersjach, ale słabe zainteresowanie nabywców przypieczętowało jego los po zaledwie 2 latach produkcji.    
Star 8.125 i 12.155, czyli efekty prywatyzacji

2023-11-13

Star 8.125 i 12.155, czyli efekty prywatyzacji

Pojawiły się w 1998 roku na bazie współpracy nowego większościowego współwłaściciela zakładów Star, czyli Sobiesława Zasady z koncernem MAN. To Niemcy przygotowali stara 8.125 oraz stara 12.155 i tę nowość widać było choćby w nietypowym oznaczeniu numerycznym tych ciężarówek. Zmiany objęły także logo przypominające teraz dwupasmową drogę. I rzeczywiście te samochody wyznaczyły już zupełnie nową drogę funkcjonowania starachowickiej fabryki. 
Star 742, czyli wolnorynkowe kłopoty małej ciężarówki

2023-11-03

Star 742, czyli wolnorynkowe kłopoty małej ciężarówki

Zaproponowano go jako samochód pośredni między dostawczym żukiem a ciężarowym starem 200. Z tego powodu był nazywany popularnie "starachowickim maluchem". Miał jednak pecha, bo zadebiutował w bardzo trudnym momencie: masowego sprowadzania samochodów z zagranicy w ramach początkującego w Polsce wolnego rynku, ale też towarzyszącej tym przemianom drożyzny, masowych zwolnień, strajków i postępującego zadłużenia FSC. Star 742 był świadkiem końca jej istnienia.  
Star 1142, czyli dziecko kryzysu stanu wojennego

2023-10-26

Star 1142, czyli dziecko kryzysu stanu wojennego

Nie był całkowicie nowym samochodem, ale zmodernizowaną wersją stara 200. Powstał pod koniec lat 70- tych, ale wtedy odstawiono go na boczny tor, by wydobyć z zapomnienia po stanie wojennym. Z największym zainteresowaniem star 1142 spotkał się dopiero w latach 90 - tych, gdy dawna FSC, teraz sprywatyzowana, powoli chyliła się ku upadkowi. Był w produkcji do 2000 roku, w którym nowy właściciel zakładu zrezygnował z wytwarzania pojazdów o nazwie star. 
Star 244, czyli hit PGR- ów i baza strażaków

2023-10-20

Star 244, czyli hit PGR- ów i baza strażaków

Szosowo - terenowy star 244 łączył w sobie umiejętność jazdy w trudnym terenie z dużą ładownością. Tę zaletę wykorzystało m.in. socjalistyczne rolnictwo PRL - u. W latach 70 - tych XX wieku ciężarówka stała się bardzo pożądanym pojazdem w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Przez 30 lat była też podstawą wyposażenia straży pożarnej. Wytwarzano ją długo, bo aż do początku XXI wieku.