Ogień w strefie [ARTYKUŁ ARCHIWALNY]

Ocena:

0/5 | 0 głosów

Pożar wybuchł o godzinie 9.30. Z okna II piętra biurowca Specjalnej Strefy Ekonomicznej przy ulicy Radomskiej, tzw. „żółtek” zaczął wydobywać się dym. W środku było około 250 ludzi. Wielu z nich zostało odciętych od wyjścia. 

We środę 19 września br. o godzinie 9.30 oficer dyżurny Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Starachowicach odebrał wiadomość o pożarze w budynku SSE. Natychmiast na miejsce wyjechały wozy strażackie. Źródło pożaru zlokalizowano w pomieszczeniu firmy zajmującej się reklamą. Znajdujące się tam urządzenia i materiały na skutek wysokiej temperatury topiły się, wydzielając groźne opary. Przybyli na miejsce strażacy rozpoczęli walkę z czasem. Szybko też zjawili się policjanci, straż miejska oraz pogotowie ratunkowe. Na szczęście załoga „erki” nie musiała interweniować. Sprawna i dynamiczna akcja ratowników zapobiegła ofiarom.
Dowódca akcji młodszy brygadier Grzegorz Ryski zarządził ewakuację zagrożonego budynku. Większość osób szybko wydostało się z budynku, pomimo, że nie działały windy i na trzeciej kondygnacji, gdzie wybuchł pożar odcięty był prąd. Wychodzący ludzie zgłaszali się do komendanta Straży Miejskiej Marka Ulińskiego, który prowadził ewidencję uratowanych. Na tej podstawie strażacy szacowali ile osób mogło jeszcze pozostać w budynku i gdzie ewentualnie ich szukać. Pozostali trzej obecni na miejscu strażnicy zabezpieczali miejsce akcji, aby w jej pobliże nie dostali się przypadkowi przechodnie.  Funkcjonariusze Sekcji Ruchu Drogowego KPP kierowani przez nadkomisarza Jerzego Jagiełło zabezpieczali ruch drogowy, aby wozy służb ratowniczych miały swobodny dojazd do budynku. Strażacy uwijali się jak w „ukropie”. Nie było chwili do stracenia. Samochód z drabiną o 30- metrowym zasięgu „wywindował” strażaka do okna skąd wydobywał się dym. Lokalizował on źródło ognia. Cały czas na miejscu była cysterna z wodą, na wypadek gdyby pożar wymknął się spod kontroli i potrzebna była większa ilość wody. W tym samym czasie „ściągnięty” z Ostrowca Świętokrzyskiego strażacki podnośnik hydrauliczny zabierał z okien odciętych od wyjścia ludzi. Po niecałej godzinie akcja została zakończona pełnym sukcesem. Nikt nie został ranny. 
   Te dramatyczne sceny to na szczęście tylko ćwiczenia, którym przyglądała się spora grupa „gapiów”. Większość z nich była przekonana, że w „żółtku” naprawdę wybuchł groźny pożar. Ognia oczywiście nie było, a dym wytworzono z urządzenia wykorzystywanego w teatrach lub na koncertach. W sumie w manewrach wzięło udział dwa wozy ratowniczo-gaśnicze, autodrabina, samochód techniczny, dwa pojazdy operacyjne, cysterna- wszystkie należące do KP PSP w Starachowicach, jednostka OSP Lubienia należąca do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego oraz podnośnik hydrauliczny z KP PSP w Ostrowcu Świętokrzyskim. Ogółem w akcji uczestniczyło 26 strażaków, 3 policjantów, 4 strażników miejskich oraz załoga „erki”. Po ich zakończeniu młodszy brygadier Grzegorz Ryski powiedział „Gazecie”:
-Staramy się dwa razy w roku przeprowadzać podobne ćwiczenia, według przyjętych wcześniej założeń i wariantów. W tym przypadku wybraliśmy obiekt, gdzie znajduje się dużo pomieszczeń biurowych i przebywa większa ilość ludzi. Chcieliśmy sprawdzić funkcjonalność naszego sprzętu i to czy strażacy będą go umieli maksymalnie wykorzystać oraz naszą dyspozycyjność. Pod tym względem akcja w pełni się udała. Mankamentem jest brak wozu z drabiną o większym zasięgu oraz podnośnika hydraulicznego do ewakuacji ludzi. Dojazd takiego pojazdu z Ostrowca do miejsca zagrożenia trwałby minimum godzinę, a wówczas może być już za późno, gdyż nie każdy będzie się mógł przemieścić w bezpieczne miejsce. Co prawda mamy 30- metrową autodrabinę, jednak tą drogą mogą zejść tylko ludzie sprawi, a nie ranni. Tym razem nasze działania polegały na zlokalizowaniu źródła ognia, jego ugaszeniu oraz ewakuacji zagrożonych osób. Z uwagi na miejsce powstania ognia i znajdujące się tam wyposażenie powstały gazy popożarowe, które wydostając się na zewnątrz uniemożliwiły niektórym ucieczkę. Jak zawsze w takich przypadkach, nasi ratownicy używali maski gazowe, sygnalizatory bezruchu, czyli urządzenia, które alarmują, że strażak stracił przytomność i potrzebuje pomocy. Generują one dźwięk słyszalny w promieniu 800 metrów. Oczywiście mieli także kominiarki niepalne oraz hełmy ochronne- poinformował Grzegorz Ryski.
Z postawy swych podwładnych podczas ćwiczeń zadowolony był  komendant powiatowy PSP w Starachowicach Ryszard Kępiński.
-Przede wszystkim chcieliśmy sprawdzić jak działają i jak współpracują ze sobą wszystkie służby ratownicze w mieście: straż pożarna, policja, straż miejska i pogotowie ratunkowe. Z takich manewrów jest bardzo dużo pożytku. Chcieliśmy pokazać czym starachowicka straż dysponuje, jakie ma możliwości oraz - co najważniejsze - zademonstrować współpracę wszystkich służb scentralizowanych w ramach systemu ratowniczego w mieście. Zależy nam, aby mieszkańcy Starachowic czuli się bezpiecznie i w związku z tym w tego typu budynkach sprawność i zgranie tych służb są bardzo ważne i konieczne. W tej klasie obiektów mamy w razie pożaru około godziny czasu na sprawną akcję, gdyż mogłoby się tak zdarzyć, że po godzinie pożaru jego konstrukcja może runąć. Wszystkie założone przez nas elementy zostały zrealizowane i przećwiczone. Manewry możemy uznać za udane- stwierdził komendant. 
                   Paw.  

ARTYKUŁ ARCHIWALNY GAZETA STARACHOWICKA NR.40 2001 r.