JUŻ W KIOSKU

W górę, choć najczęściej w dół

2019-09-24 12:12:55

Ocena:

0/5 | 0 głosów

Za pierwszym razem się nie udało. Dziś jednak młody – syn znajomych jest uczniem językowej klasy, z perspektywą na międzynarodową maturę. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu taki profil nauczania proponowało jedynie trójmiejskie liceum. Obecnie – jeśli nie brakuje woli – identyczna edukacja jest w zasięgu ręki starachowickich dzieci. W Świętokrzyskiem. Trzeba tylko chcieć. Ambicje rodziców to za mało. Wszak w szkolnej ławce zasiada małolat, który zgłębia nauki w języku angielskim. Owszem, geografię, ale również fizykę i matematykę w rozszerzonym stopniu. W polskim jest to trudne – patrz: stopień zdawalności przedmiotów ścisłych – a co mówić w obcym! W każdym razie jest to niemal heroiczna decyzja, zwłaszcza że wiąże się już nie tylko z kuciem po angielsku, ale i myśleniem po angielsku. Tyle że na własną chwałę. I – zazwyczaj – po to, żeby wyedukowawszy się na średnim poziomie (!), kontynuować naukę gdzieś w świecie. Tam zresztą pozostać. Bo własny kraj może nie docenić wysiłku. Od września młody – syn znajomych rozstał się m.in. z takimi przedmiotami, jak historia czy religia. Zadowolony, że nikt indoktrynować go nie będzie. Ma dość rozdźwięków w rodzinie. Połowa kibicuje partii rządzącej, druga połowa zaś sprzyja opozycji. Młody wybrał złoty środek. Skupi się na nauce i wyjedzie z Polski. Mierzi go martyrologia – nieustanne przypominanie rachunków krzywd sprzed wieków. Wynoszenie na piedestał żołnierzy wyklętych, umniejszanie roli zaślubiających morze w Kołobrzegu - kolegów zawieszających polską flagę w Berlinie, którzy przeszli szlak bojowy podczas II wojny światowej z różnymi armiami, by dać wolność rodakom. Dziś niekoniecznie wdzięcznym rodakom. Bo – jak się okazuje – to nie była wolność lecz niewola! Na szczęście jakaś taka nie do końca, gdyż nie dość że nauczano w polskim języku, to jeszcze ze wszystkich sił zwalczano analfabetyzm. Czasami mam wrażenie, jakby nie na wiele się to zdało. Po 75 latach przeciętny Polak zamiast równać w górę, ściąga z drzewa pnących się na wierzchołek. Najlepszych na szczęście, jak młodego – syna znajomych – to nie obchodzi. Realizuje własny plan, w którym jest przede wszystkim miejsce na zdobywanie wiedzy i kompetencji. Ponad pół godziny trwała rozmowa pracownika jednego z miejscowych banków z młodym klientem o zaletach finansowych ofert. Kiedy młodzieniec z dredami na głowie po raz pierwszy poprosił o powtórzenie informacji, pomyślałam, że chce sobie ją utrwalić. Wysłuchanie tego samego po raz trzeci jeszcze mnie nie zaniepokoiło. Ale po raz enty wywołało rozdrażnienie. Sprawy finansowe są ważne, więc lepiej dokładnie studiować związane z tym dokumenty (przede wszystkim przed ich podpisaniem) i dopytywać o szczegóły. Ale w nieskończoność?! Nawet towarzysząca mi osoba – ignorantka bankowa, lecz z premedytacją, kto inny bowiem się tym w jej imieniu zajmuje – słysząc kolejny raz powtórzoną informację, spojrzała na mnie znacząco, szepcząc: przecież to takie proste ... Tyle że ona edukację pobierała jeszcze w tamtej /nie/wolnej Polsce. Czyżby poziom nauczania mimo wszystko był wtedy wyższy? W każdym razie procenty od lokat ustaliła bezbłędnie. Teraz, choć takie zadania widuję w szkolnych testach, jak widać, bywa to problemem. Bo też rzeczywistość wcale nie motywuje do wyznaczania sobie ambitnych celów. Po ćwierćwieczu zachęt do brania swojego losu we własne ręce, część Polaków tak się do tego zniechęciła, że z ulgą przyjęła możliwość obniżenia standardów. Absolutnie nie dotyczących sfery materialnej lecz intelektualnej. Każdy chce być bogaty, także piękny, ale już niekoniecznie mądry na miarę erudytów. Najwyżej przemądrzały. No bo jakże inaczej interpretować fakt, że polskie społeczeństwo nie czyta? Wystarcza mu jednorazowa akcja wspólnego czytania na świeżym powietrzu. We wrześniu br. nowel polskich autorów. Teatry co prawda bywają wypełnione, ale mają repertuar z rodzaju lekkich, łatwych i przyjemnych. Chociaż jestem tu niesprawiedliwa. Na "Carycy Katarzynie", w wykonaniu kieleckich aktorów, w starachowickim domu kultury było jeszcze nie tak dawno temu pełno. Tylko, jak się dobrze przyjrzeć zdjęciom zamieszczanym obok, na spotkaniach z ciekawymi ludźmi, seansach kina konesera itp. spotykają się wciąż te same osoby. Dojrzałe, co by potwierdzało, że PRL- owska edukacja najgorsza nie była. Uczyła również samodzielnego myślenia. Inaczej chyba solidarnościowego zrywu by nie było. Firmowali go wszak ludzie młodzi i bardzo młodzi. Wychowani na Gombrowiczu i Mrożku. Ze zrozumieniem raczej. Dziś publiczność przyciąga Zenek Martyniuk i serial "Zniewolona". Po kilku dekadach od projekcji "Niewolnicy Isaury" wydawać by się mogło, że gusta Polaków z czasem się wyrobiły. Może na chwilę. Tyle że nie były własnym wyborem – jak się okazuje – lecz narzuconym. Przez tzw. potransformacyjne elity. Przed czterema laty udało się wreszcie zrzucić okowy tego zniewolenia dobrą sztuką, obiektywnie opowiadaną historią, zachętami, że praca popłaca itp. Znów można wrócić do atawistycznych zachowań. Cieszyć się leniwą swojskością, przaśnością. Jak się do  tego doda finansowy grad pieniędzy z budżetu (przecież to nie nasze, lecz państwowe, jakby powiedział klient banku z dredami na głowie), wychodzi właśnie przyjazna Polska. Na miarę średniaków. Wiernopoddańcza. Chyba że się jest młodym – synem znajomych, któremu to nie odpowiada. Bo każdy w życiu powinien chcieć równać do lepszych i mądrzejszych od siebie. Choćby nawet i kochał Sławomira.     /ewa/