JUŻ W KIOSKU

Polemika z Pawłem Lewkowiczem

2011-07-18 00:00:00

Ocena:

0/5 | 0 głosów

W ostatnim numerze„Gazety, Paweł Lewkowicz, radny powiatowy, był uprzejmy krytycznie odnieść się do apelu Jarosława Kaczyńskiego o wyrównanie dopłat rolniczych dla Polski. Długo zastanawiałem się nad sensem tego tekstu i doszedłem do wniosku, iż polega on po prostu na tym, żeby nie zgodzić się z prezesem PiS. Pełno tam bowiem górnolotnych haseł (solidarność europejska, ekologia, konkurencyjność) i nieścisłości (właściciele firmy nie płacą podatku CIT, ustawa paszowa nie weszła w życie,więc nie wpłynęła na drożyznę), a mało kontaktu z rzeczywistością.

Wbrew bowiem zaklęciom o europejskiej solidarności, Unia jest organizacją państw twardo broniących swoich interesów, co widać szczególnie wyraźnie w ostatnich miesiącach – gazociąg NordStream, zrzucenie odpowiedzialności za zatrucia w Niemczech na niewinnych Hiszpanów, grecka niechęć do oszczędności, czy rabat brytyjski, to pierwsze z brzegu przykłady. W kwestii zaś samych dopłat niech wystarczą słowa francuskiego ministra rolnictwa ze stycznia tego roku: „Jednolita stawka (dopłat bezpośrednich dla rolników) byłaby czymś naprawdę nie do przyjęcia dla Francji, ale też Niemiec, Hiszpanii czy Włoch”. Z kolei wg ministra Sawickiego „tak duże zróżnicowanie w poziomach wsparcia” jest „nie do wytrzymania”. Zakładam, że obaj wiedzą, co mówią i w Polsce rzeczywiście rolnictwo dotowane jest słabiej. Świadczą też o tym liczby: unijna średnia dopłat do hektara to 250 euro, z czego we Francji to ok. 250 euro, w Niemczech ok. 300 euro, a w Polsce 200. Dlaczego polski radny mówi językiem francuskiego ministra, pozostaje dla mnie tajemnicą.

Jeśli idzie o konkurencyjność, to powinna się ona opierać przede wszystkim na równości szans i zasad, co jak widać na powyższym przykładzie już na wstępie nie występuje. W warunkach braku wolnego rynku, który w Unii zastąpiony został regulacjami, o konkurencji trzeba zapomnieć. Jeśli grupa urzędników z Brukseli decyduje, kto ile ma produkować mleka, a ile kto cukru, komu i ile dopłacić do jego działalności, a komu odmówić, to słowo „konkurencja” staje się pustym frazesem. W ten sposób z eksportera cukru Polska stała się importerem, a kilogram jest 2 razy droższy niż przed akcesją. W ten sposób też płaci się rolnikom za zalesianie, by nie prowadzili upraw, a rybakom za stanie w porcie, by nie łowili dorszy. Ale odkąd marchewka, według unijnych urzędników, stała się owocem, a ślimak rybą, nic już pewnie nie może dziwić.

Jestem przekonany, że w warunkach wolnego rynku europejskiego nasi rolnicy świetnie by sobie poradzili, skoro radzą sobie nawet w tak trudnych okolicznościach. Muszą jednak być równo traktowani, czyli mieć takie samo wsparcie, bądź w postaci dotacji równych dotacjom w innych krajach, bądź poprzez całkowitą likwidację dotacji w całej UE.

Na początku lat 90. straciliśmy ogromną szansę na wzrost efektywności w rolnictwie. W ramach tzw. reformy Balcerowicza, zamiast przekształcić duże państwowe gospodarstwa rolne tak, by radziły sobie na rynku, wybrano metodę likwidacji i skazania na wykluczenie ogromnych grup społecznych. Nie róbmy drugi raz takiego błędu, zadbajmy o własny interes, póki jeszcze można.