JUŻ W KIOSKU

Na innych łamach

2019-11-10 08:10:54

Ocena:

0/5 | 0 głosów

                           "Newsweek" nr 42 "Moc nadziei" daje prof. Tadeusz Gadacz z AGH (uczeń ks. prof. Józefa Tischnera), z którym rozmawiała Małgorzata Święchowicz. Tylko człowiek, który ma nadzieję, ma siłę realizować pragnienia. "Nadzieja jest takim słońcem, które daje nam siłę życia. "I Arystoteles, i Francis Bacon twierdzili, że polityka jest narzędziem czynienia tego, co piękne. A polityk jest tym, który daje innym nadzieję. "Już wiemy, że wielu ludzi w Polsce czuło się zmarginalizowanymi, miało niskie poczucie własnej wartości. Trzeba było im dać nadzieję na lepsze życie, ale czy to znaczy, że aby jedni mogli poczuć się lepiej, trzeba było drugich znienawidzić, zepchnąć na margines? Dzielenie społeczeństwa, zarządzanie konfliktami to nie jest dawanie nadziei, ale nadużycie. Nie można też nadziei opierać jedynie na emocjach i obietnicach, choćby takich jak ta, że podniesie się pensję minimalną do niespotykanego dotąd poziomu bez refleksji nad tym, jakie to wywoła skutki w całej gospodarce. Czy w ślad za tym nie pójdzie taka inflacja, że zabierze ludziom prawie wszystko, co dostali. To nie jest dawanie nadziei, ale jedynie iluzji, z których za chwilę może nic nie zostać. Podobnie jest, niestety, z 500 +. Ten program był potrzebny. Ubolewam tylko, że wprowadzono go bez namysłu, choć można było skonstruować taki mechanizm, który pozwoliłby uzyskać taką samą kwotę albo i większą dzięki odpisom od osobistego podatku. W ludziach zamiast biernego oczekiwania na to, co da państwo, rosłoby przekonanie, że to, ile mają, zależy w dużej mierze od nich samych. W zasadzie nic nie liczy się tak jak nadzieja. "Profesor też ma nadzieję. Że tym, którzy uwierzyli w "dobrą zmianę", otworzą się oczy. "Zobaczą, co "dobra zmiana" zrobiła w edukacji, mediach, sądach, kulturze, organizacjach pozarządowych. Większość ludzi /.../ widzi to wszystko już od jakiegoś czasu. "Dlaczego zawierzają PiS? Bo od poprzednich wygranych przez PiS wyborów poprawiła się ich sytuacja materialna. "Uznali, że partia rządząca spełniła obietnice i ich podstawowe nadzieje." Oby nowo wybrana władza zrozumiała, jak ważne są owe nadzieje. I żeby nie dawała ludziom iluzorycznych obietnic, lecz autentyczne. "Ktoś, kto buduje nadzieje na kłamstwach, jest nie tylko oszustem politycznym, ale człowiekiem, któremu obce są jakiekolwiek wartości".                                                    "Nie" nr 36 Według lekarzy pracujących w psychiatrycznych oddziałach dziecięcych, tylko 30 proc. pacjentów to dzieci naprawdę chore psychicznie – pisze Joanna Skibniewska we "Wspomnieniach białego kaftanika". Reszta sprawia problemy wychowawcze. 20 proc. stanowią problemy sytuacyjne, 50 proc. to zaburzenia zachowania. "Rodzice przychodzą nieraz na izbę przyjęć z kilkuletnim dzieckiem i mówią wprost: Co ja mam z nim zrobić, nie radzę sobie, proszę go przyjąć do szpitala /.../. Podobnie zachowują się ostatnio szkoły. W przypadku agresji dziecka dyrekcja wzywa karetkę i dzieciak często jest odwożony na oddział psychiatryczny. – Gdy dziecko jest agresywne, należałoby je przytrzymać fizycznie, a na to nie ma zgody rodziców. Dlatego niektóre szkoły dochodzą do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem jest wezwanie karetki" – mówi jedna z nauczycielek szkoły, gdzie co jakiś czas uczeń jedzie do miejscowego szpitala. Przywożone dzieci mają po 8 – 9 lat. Często są po prostu niegrzeczne. Wystarczyłoby właściwe podejście szkolnego pedagoga lub psychologa. Tyle że na takiego specjalistę przypada odpowiednio średnio 461 – 1739 uczniów. Zresztą połowa szkół nie ma takich specjalistów  w ogóle. Po nastolatków przyjeżdżają do szkół ratownicy medyczni. I tak to szpitale spełniają rolę ośrodków wychowawczych. Gdyby karetki jeździły z lekarzem, nie przywoziłyby pewnie pijanej, naćpanej i pociętej młodzieży. "Zmorą są dopalacze. Na oddziałach dziecięcych 10 procent pacjentów to ich ofiary. Często dzieci są tu kierowane przez sądy. Zgodnie z przepisami po nastolatka przyjeżdża radiowóz policyjny i odwozi go do szpitala. Rodzice nie mogą pojechać z dzieckiem. Zresztą zwykle nie chcą, bo jedyne, co im chodzi po głowie, to ukaranie małolata za przyniesiony rodzinie wstyd. Nic dziwnego zatem, że sytuacja w dziecięcych oddziałach psychiatrycznych jest katastrofalna. Że brakuje miejsc. Idą z tym w parze cięcia  finansowania oddziałów. Zagrożenie likwidacją dotyczy sześciu ośrodków medycznych. Bo nie ma i lekarzy. Na 400 tys. dzieci mogących potrzebować pomocy przypada 400 lekarzy.                                                "Polityka" nr 42 Przez dziesięciolecia obowiązywała niepisana zasada, że do dzieci nie wzywa się policji – przypomina Martyna Bunda w "Pale dla ucznia". Teraz policja w szkole jest codziennym widokiem. Nie tylko w Warszawie i dużych miastach. Patrole wzywano nawet do niewielkiego Kłębowa czy małej Poręby. Dzieci już nie chroni się przed widokiem munduru. "Powszechna intuicja mówiła /.../, że widok munduru wywołuje w człowieku szczególne reakcje – a dzieci nie są wolne od tej reguły. To trochę jak alarm we wszystkich komórkach ciała: człowiek jest bardziej skłonny się podporządkować, wykonać polecenie (zdarzało się  nawet, że kasjerki w bankach oddawały przestępcom pieniądze tylko dlatego, że przychodzili w mundurach i mieli groźne miny). Tego stresu dzieciom chcieliśmy oszczędzić". Do czasu. Wzywanie policji do szkolnych konfliktów zaczęło się w nowym stuleciu. Bo zaczęła wzrastać wśród uczniów agresja. Niestety, nie ma szans na psychologiczną pracę z dziećmi, gdyż programy są przeładowane, a dzieci stłoczone w ciasnych budynkach. A obiecywano nowoczesną edukację. Ba, przestaliśmy sobie radzić z innością. Po rewolucji wpuszczenia do szkół zdolnych dzieciaków z ADHD czy zespołem Aspergera nie ma śladu. To właśnie do nich wzywa się policję, chociaż nie zawsze są winni. "Ich układ nerwowy i tak jest przestymulowany, a widok munduru nad sobą to jak cios z byka. "Ale i sami policjanci skarżą się, że nie wiedzą, jak zachować się podczas interwencji. Tyle że rodzice jej oczekują, gdyż... zwiększa to ich szanse na uzyskanie odszkodowania. Pretekstów zatem do wzywania radiowozów będzie przybywać. Tym bardziej że w społeczeństwie konsekwentnie zwiększa się przyzwolenie na przemoc i rasizm. Zresztą, jeśli dorośli biją się za poglądy polityczne, to dlaczego ma inaczej dziać się w szkołach – konkluduje autorka.                            "Przegląd" nr 36 "Turyści z piekła rodem" – taką, wedle Doroty Bartosewicz, opinię mają Polacy. Całą dobę potrafią zasypywać rezydentów i pilotów prośbami oraz żądaniami. Nie ma znaczenia ani godzina, ani temat. Narzekają nawet na to, że dłużyła im się trzykilometrowa podróż. "Kiedy tylko dotrą do hotelu, wypunktują: a to, że inni mają lepsze pokoje, a to, że basen jest zatłoczony, morze szumi za głośno, a nocą nie widać go z balkonu. Wiatr wieje od Atlantyku, słońce świeci za mocno. Piasek jest za gruby, na muzealnych eksponatach leży kurz, w restauracji za dużo Arabów, Niemców, Rosjan (niepotrzebne skreślić). Do plaży za daleko, nie ma wszystkich animacji, do hotelu pod górkę. Jest prysznic, a miał być szklany parawan, są dwa złączone materace, a nie łóżko małżeńskie. Brakuje nocnika. O, albo firanek /.../. Turystów nie sposób zadowolić. "Z narzekania na biura wycieczkowe zrobił się nasz sport narodowy. Z sezonu na sezon jest coraz gorzej. "Najgorsi są karierowicze z korporacji /.../ Uważają, że wszystko im się należy. Z nikim się nie liczą. Wszystko jedno, czy mają rację, czy nie. Są w stanie przepić najdroższą whisky w barze, ale jak mają kupić papier toaletowy, którego im zabrakło, to robią awanturę. "Nakręcają się tak, że w kraju islamskim mają pretensje nawet o to, że nie można kupić alkoholu. Że trzeba zdejmować buty przed meczetem. Że na safari nie ma zwierząt, które sobie wymarzyli itd. Polacy zachowują się tak, jakby zjedli wszystkie rozumy. Tymczasem mają nikłe pojęcie o kraju, do którego jadą, o obcej sobie kulturze. Sushi w Japonii im nie smakuje. Lepsze jedzą w Polsce! Polak chce mieć egzotykę pod warunkiem, że będzie jak w Polsce! Nie do uwierzenia, ale polska turystka zatelefonowała do właściciela hotelu, że ... na tarasie ze szklanym dachem jest za gorąco! Wpłynęła też skarga, że nie można było wstać od stolika w restauracji, bo siadały na nim ptaki i wyjadały jedzenie! I nawet taka: "Przeziębiłem się podczas podróży, bo w trakcie lotu ktoś zostawił uchylone okno i przez 3,5 godziny siedziałem w przeciągu. Cały urlop zmarnowany!"                                     "Tygodnik Powszechny" nr 28 Artur Sporniak w "Indeksie lekcji zakazanych" informuje o dokumencie, który ukazał się na stronie szczecińsko – kamieńskiej diecezji. To "Katalog dobrych praktyk w relacjach duszpasterskich z dziećmi i młodzieżą". Za kuriozalne uważa jednak, że dołączono doń "Oświadczenie rodzica w sprawie tzw. edukacji seksualnej". A w nim, że opiekun nie zgadza się na udział dziecka w żadnej formie zajęć, podczas których będą poruszane m.in. takie zagadnienia, jak edukacja seksualna, antykoncepcja, dojrzewanie i dorastanie, równość, tolerancja, przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu, homofonia czy tożsamość płciowa. Ba, oświadczenie zawiera groźbę: "Oświadczam także, że o takich przypadkach lub próbach organizacji tego typu wydarzeń lub próbach organizacji tego typu wydarzeń na terenie szkoły oraz wyjść pozaszkolnych zamierzam poinformować odpowiednie instytucje państwowe (Kuratorium Oświaty, Ministerstwo Edukacji Narodowej) oraz społeczne, zajmujące się tematyką pedofilii i deprawacji seksualnej dzieci /.../, a w przypadku wypełnienia znamion czynów zabronionych zawiadomię odpowiednie organy". Autor zwraca uwagę na obsesyjność tekstu, w którym aż roi się od miejsc, gdzie do deprawacji młodych może dojść. To np. - poza lekcjami - teatr, kino, muzea, biblioteka itp. Chcąc potraktować takie oświadczenie literalnie, należałoby właściwie zamknąć szkoły. Tu pytanie, jak w tej sytuacji można sobie wyobrazić egzekwowanie na lekcjach biologii zakazu informowania o dojrzewaniu i dorastaniu? Poza tym: "Czy szkoła naprawdę ma powstrzymać się przed przeciwdziałaniem dyskryminacji, wykluczeniu i przemocy? A co z zajęciami wychowania do życia w rodzinie, podczas których mowa jest i o antykoncepcji, i profilaktyce ciąż wśród nieletnich, i chorobach przenoszonych drogą płciową (także AIDS), i o homofobii? Strach dopisać do listy podejrzanych przedmiotów katechezę, która uczy (powinna uczyć) równości i tolerancji, bo przecież źródłem tych wartości jest Ewangelia."                                                             "Forum" nr 17 Doradztwo zawodowe czy lek na samotność? – zastanawia się Ammar Kalia z "Guardian News & Media" w tekście "Bez pracy nie ma coachy". Coraz więcej nastolatków korzysta z life coachingu. To pokolenie traktuje media społecznościowe jako narzędzie kontaktu z innymi ludźmi. Wiele osób zatrudnia coacha (trenera osobowości), żeby nie czuć samotności. Jedno z najczęściej zadawanych mu pytań dotyczy życiowego celu. Nastolatki pytają, jak mają żyć, choć tego nie powinno się jeszcze wiedzieć w tak młodym wieku. Życiowy cel musi ewoluować i pytanie o niego należy sobie zadawać co jakiś czas. "Wiele młodych osób ma poczucie, że jeśli już teraz nie dostaną tego, czego by chciały, to nigdy tego nie osiągną. Zapominają, że życie to długa gra." Life coachingu nie należy mylić z psychoterapią. Terapia jest  potrzebna wtedy, gdy coś się zepsuło i trzeba to naprawić. W coachingu zaś obowiązuje filozofia traktowania klienta jako kogoś, kto jest kreatywny i ma wiele umiejętności. Trzeba tylko wzmocnić wszystkie korzystne aspekty jego życia. Tu wchodzi w grę np. praca nad własną karierą. Life coaching jest czymś w rodzaju koła ratunkowego. Nawiązuje się kontakt z kimś o podobnych doświadczeniach, kto już przeszedł podobną drogę. Coaching uczy, jak się komunikować i jak ustawiać priorytety. "Dorastaliśmy wraz z technologią i przeróżnymi gadżetami, teraz musimy się nauczyć, jak patrzeć w oczy innym ludziom." Trenerzy osobowości pozwalają przy tym znaleźć równowagę między ambicją, celem i życiem. "Młodzi ludzie muszą zwolnić. Kiedy to zrobimy, będziemy mogli sprawdzić, w czym jesteśmy dobrzy. I na tej podstawie zbudować o wiele lepsze, bardziej rozważne życie." wybrała /ewa/