JUŻ W KIOSKU

Mimochodem

2011-07-18 00:00:00

Ocena:

0/5 | 0 głosów

Wakacje. Przez najbliższe dwa miesiące na swojej drodze nie będę spotykała opiekunów dzieci, dźwigających za nie tornistrów. Jak mniemam babcia, którą minęłam koło ZDZ, zdecydowała się założyć plecak na ramiona, dzięki czemu mogła się jeszcze obciążyć torbami z zakupami. Młoda dama, wyglądająca na drugoklasistkę, maszerowała przodem z parasolką nad głową, bo akurat w ten czerwcowy dzień z nieba lał się żar. Jestem przekonana, że babci, ileś lat temu, nikt nie pomagał nosić książek i worka z kapciami. Ba, pewnie też żaden dorosły nie towarzyszył jej na trasie do szkoły i z powrotem.
Tak, tornistry są dziś cięższe. Ale w dobie zdominowanej przez informatykę, nie powinny!
Dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie plus obdarzani byli większym zaufaniem w dziecięctwie. Wychowywano ich bardziej surowo, pod którym to pojęciem rozumiem: z miłością, ale bez zbytniego rozczulania się. Pracujący rodzice oddawali maluchy do żłobków i przedszkoli, których sieć w Starachowicach była, jeśli nie gęsta, to wystarczająca. Zdarzały się pojedyncze przypadki wychodzenia przed szereg, jak ten z osiedla „Żeromskiego”, kiedy córka wziętego protetyka zaskoczyła pospólstwo białą komunijną sukienką od cioci z Ameryki. Rok później włożyła ją do kościoła młodsza dziewczynka sąsiadów. Szkoła, najpierw podstawowa, później średnia niczym się nie wyróżniała. Nauczyciele cenili wiedzę uczniów, tak prowadząc lekcje, by nie powielać podręcznika. Wakacje spędzało się jak nie na koloniach, to na obozach harcerskich. Dopiero pomaturalny komers pasował ówczesnego 18 – latka na osobę dorosłą. Dorosłą, czyli samodzielną, by nie przepaść na dziennych studiach, w akademiku, jeśli już dostało się indeks.
Jak to się stało, że pięćdziesięciolatkowie plus, za młodu błyskawicznie odcinający pępowinę łączącą ich z rodziną, moszczące małżeńskie gniazda w oddawanych na potęgę blokowiskach, stopniowo zaczęli traktować swoje dzieci w sposób osobliwie odświętny. Jeszcze uczęszczały one do żłobków i przedszkoli, chodziły z kluczem na szyi, ale już sakrament komunijny przyjmowały w gronie szerokiej rodziny i w oczekiwaniu na oryginalne prezenty od niej. Zapominano o imieninach dorosłych, lecz obchodzono urodziny pociech, spraszając bliskich i znajomych. Obowiązkowy stał się znów podarunek. W połowie liceum ktoś wymyślił połowinki. Studniówka stała się balem z polonezem co prawda, jak każe tradycja, ale w strojach dowolnych ze wskazaniem na wieczorowe. Akademik na studiach wyszedł z mody. Inna rzecz, że studentów przybywało, a infrastruktura stała w miejscu, więc wynajem mieszkań przestał dziwić.
Dziś te dzieci mają własne rodziny. Im dziadkowie są niezbędni do prowadzenia domów, wożenia wnuków do szkoły, noszenia im plecaków i ... finansowego wspierania. Bo trzeba wziąć kredyt na dom dla dzieci, wyposażyć go od piwnic po strych, a w garażu postawić auto. Zasypać wnuki drogimi prezentami, by mogły się licytować z rówieśnikami, kto ma bardziej markowe ubrania i więcej technicznych gadżetów.
Tyle troski ze strony dorosłych, a media alarmują. Właśnie pozwoliły się wypowiedzieć młodzieży gimnazjalnej. Młodzi mieli zasłonięte twarze, i dobrze, bo mówili, że upicie się i kac to u nich coś normalnego. Palenie usiłują rzucić. A narkotyki? Są dostępne.
Nie trzeba telewizji. Na skwerku w pobliżu nowego ośrodka „Visus”, czwórka piętnastolatków pocieszała ostatnio kolegę. W osobliwy sposób, przedzielając każde wypowiadane serdeczne słowo, najpopularniejszym wulgaryzmem. Najbardziej soczyste wsparcie płynęło z ust dziewczynki.
Prywatne przedszkole, urodzinowe bale, wesele na komunię, korepetycje ze wszystkich prawie przedmiotów, lekcje muzyki, zajęcia sportowe, wakacje w Egipcie lub na Wyspach Kanaryjskich. Wydawałoby się: raj. Tyle że i w tym raju czai się wąż kusiciel. Jeden papieros, jedno piwko, jedna miarka i zamiast edenu jawi się agresywna rzeczywistość, mocno okraszona przekleństwami. Ale dlaczego tak wcześnie, no i w ogóle po co?