JUŻ W KIOSKU

"Mam wrażenie, że mam wszystko, a nawet dużo więcej"

2019-10-30 08:00:59

Ocena:

0/5 | 0 głosów

Pasje i sukcesy O swojej pracy w Berlinie, życiu, które jest pasją i ludziach, którzy są najważniejsi opowiada Ewelina Wanke (dla znajomych z młodości – Dadziak). Absolwentka II LO  im. Stanisława Staszica w Starachowicach  i Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.   - Z wykształcenia jest Pani historykiem. Czy praca doktorska miała jakiś związek z Niemcami, gdzie teraz Pani mieszka? - Na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach napisałam pracę doktorską poświęconą życiu i działalności księcia Ferdynanda Radziwiłła, podobnie jak ja, Polaka i Berlińczyka. - I z takim wykształceniem można pracować w Berlinie? Wydaje się, że studia humanistyczne dają niewielkie możliwości odnalezienia się w Europie Zachodniej? - Prowadzę działalność niezależną – pracuję naukowo, prowadzę warsztaty z edukacji artystycznej i politycznej, bywam kuratorem wystaw, jestem pedagogiem muzealnym, piszę, tłumaczę, tworzę film i teatr dwujęzyczny. Zwykłam określać moje zajęcia mianem zawodowego ADHD. - Cóż za niesamowita różnorodność zainteresowań i zajęć. Czy one mają wspólny mianownik? - Wspólnym mianownikiem dla moich zawodowych zainteresowań są historia i stosunki polsko - niemieckie, które propaguję i pielęgnuję przy pomocy różnorodnych metod artystycznych. - Czym Pani obecnie się zajmuje? - Przygotowuję właśnie polsko - niemiecki projekt, w trakcie którego wraz z młodzieżą będę przeprowadzała wywiady ze świadkami historii dotyczące roku 1945. Nagramy filmy, stworzymy też stronę internetową. Poza tym pracuję nad kilkoma innymi drobniejszymi projektami. W najbliższym czasie będę pisała z dziećmi książeczkę pomagającą ich rówieśnikom odkrywać sztukę w muzeum i po nim się poruszać. - Wśród tylu zawodowych doświadczeń pewnie trudno wybrać to najciekawsze?   - Rzeczywiście, to trudny wybór. Moja praca jest pełna mniejszych i większych wyzwań i za każdym razem otwieram się na nie od nowa. Najciekawsi i najważniejsi są w mojej pracy ludzie. Ich spojrzenie na świat. Ich oceny i reakcje. Inaczej patrzą na świat dzieci, inaczej świadkowie historii – byli więźniowie obozów koncentracyjnych, ludzie, którzy przeżyli Holocaust, działacze opozycji demokratycznej. Inaczej pracuje się z aktorami, a inaczej z naukowcami. Każde z tych doświadczeń jest jednorazowe i wyjątkowe. - Wspomniała Pani o tym, że najważniejsi są w pracy ludzie? - Każdy napotkany człowiek niesie ze sobą jakąś historię, wszyscy wchodzimy ze sobą w interakcję, która sprawia, że nasze historie się przenikają. Ich śledzenie, obserwowanie i opowiadanie sprawia mi ogromną przyjemność. Stąd też różnorodność form wyrazu, które stosuję w pracy. Jedne historie dają się lepiej opowiedzieć w pracy naukowej, inne filmem, teatrem, literaturą czy sztuką. - Czy dostrzega Pani różnice między Polakami a Niemcami? Czy te stereotypy, jakie każdy z nas nosi w głowie, znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości? - Niemcy są tacy jak my. Ci żyjący w dużych miastach często gubią się w pośpiechu i dążeniu do ciągłej samooptymalizacji. Ci żyjący w małych miejscowościach, cieszą się codziennością w większym stopniu. Nie nazwałabym różnic pomiędzy Polakami a Niemcami różnicami w mentalności. Owszem, mogę dostrzec różnice w podchodzeniu do rozwiązywania zadań. Wynika to chyba z innego podejścia do edukacji. - Szkoła niemiecka tak bardzo różni się od polskiej? – Szkoła niemiecka jest bardziej nastawiona na rozwiązania praktyczne. W porównaniu ze szkołą polską kładzie mniejszy nacisk na szeroko pojętą edukację ogólną czy humanistyczną. Szkoła niemiecka szybciej dąży ku specjalizacji i pozostawia uczniom wolność w decydowaniu o tym, które aspekty wiedzy będą poszerzali. A to odbiera im lęk przed popełnieniem błędu. Niemieccy uczestnicy moich projektów szybciej i chętniej zabierają głos w dyskusji, nie boją się zadawania pytań i tego, że popełnią błąd i zostaną za to ukarani. To natomiast pomaga polskim uczestnikom w pokonaniu ich lęków – przed krytyką, oceną, kompromitacją, niewiedzą. Różnice w mentalności istnieją rzeczywiście w naszych głowach i wynikają ze stereotypów, tak chętnie powielanych i pielęgnowanych. Często zadaję uczestnikom projektów pytanie, z jakim wyobrażeniem o Niemcach/Polakach przyjechali na projekt i z jakim z niego wyjeżdżają. Najczęściej otrzymuję odpowiedź, że oczekiwali spotkania  z własnymi stereotypami i byli zaskoczeni, że jedyną różnicą, jaką zaobserwowali, jest język. [caption id="attachment_58028" align="aligncenter" width="390"] W czasie pracy z dziećmi[/caption]   - Co poradziłaby Pani młodym ludziom podejmującym decyzję o życiu poza granicami Polski? - Przede wszystkim, żeby poważnie rozważyli tę decyzję i nigdy nie palili za sobą mostów. Wyjazd  za granicę trzeba dobrze przygotować – nie tylko od strony językowej, ale także od strony praktycznej. Trzeba być otwartym na ludzi, nie wolno ze sobą zabierać stereotypów, wiedzieć, czego się chce i być otwartym na zmiany przyzwyczajeń. Nie wolno się izolować. Wtedy wszystko pójdzie dobrze. - A tęsknota za krajem? Rodziną? - Za przyjaciółmi, smakiem potraw... Chociaż ja nigdy nie byłam sama ani samotna, to początki mojego życia w Niemczech wspominam jako trudne. Między innymi dlatego, że nie znałam języka i nie wiedziałam, co w ogóle mogę i chcę robić. Jak trudno jest żyć w samotności w "obcym" kraju, mogę obserwować pracując z uchodźcami. Ale to zupełnie inna kategoria. Są to ludzie, którzy nie podjęli decyzji o wyjeździe z własnej woli. Większość z nich czeka z utęsknieniem na dzień, w którym nareszcie będą mogli wrócić do domu. - Pani chętnie wraca do domu rodzinnego? Do Starachowic? - Starachowice są dla mnie pełne wspomnień. Uwielbiam ich położenie, ogrom zieleni, górki, pagórki, łąki, widok na doliny. Przyjeżdżam tam z sentymentem i za każdym razem podziwiam, jak bardzo rozwija się moje miasto. Cieszy mnie, kiedy pięknieje. Lubię patrzeć, jak się zmienia. Chociaż z bólem przyjmuję znikające miejsca – szczególnie żal mi starego, drewnianego domu zegarmistrza przy ulicy Piłsudskiego, w którym przed wojną wychowywała się jedna z moich rozmówczyń. - Co Pani czuje, kiedy słyszy nazwę naszego miasta? - Radość! I wolność! Tu mieszka moja ukochana rodzina i już zaledwie kilku, ale bliskich przyjaciół.Pamiętam, że kiedyś przejeżdżałam przez Starachowice pociągiem w drodze do zupełnie innego miasta. Niemożność zatrzymania się tu, wejścia w miasto była dla mnie fizycznie bolesna. To ciekawe, jak doświadczenia łączą nas z miejscami. - Choćby doświadczenia szkolne... Dobrze Pani wspomina te czasy? - Szkoła... Moja szkoła podstawowa, dawna "5" i moje II Liceum, to ogrom wspomnień o nauczycielach i przyjaciołach. Do obydwu odczuwam duży sentyment. Miałam szczęście rozwijać się pod opieką naprawdę wyjątkowych pedagogów, którzy mniej lub bardziej świadomie kształtowali mój sposób postrzegania świata. Szczególnie dużo zawdzięczam moim polonistkom, które nie tylko "uczyły mnie literatury", ale przede wszystkim humanistycznego patrzenia na świat. Przekraczania własnych granic. Wrażliwości na człowieka i odwagi – zarówno ludzkiej, jak i scenicznej. I pokory. - Tak pozytywne wspomnienia z dzieciństwa i młodości dają niewątpliwie dużo siły w dorosłym życiu. Co w nim jest najważniejsze? - Myślę, że najważniejsze jest to, żeby żyć w zgodzie ze sobą i tak, żeby nie krzywdzić innych. Bardzo ważne są kontakty socjalne – rodzina, przyjaciele, współpracownicy. Dla mnie ważne jest też poczucie przynależności do społeczeństwa. Odpowiedzialność obywatelska, wyrażana nie tylko w miłości i szacunku do demokracji, ale także w życiu codziennym. Możliwość niesienia pomocy. Świadoma realizacja podejmowanych wyzwań, wymiana myśli. Poczucie odpowiedzialności za otaczający nas świat, które można realizować w dowolny sposób. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa i spełnienie. A z doświadczenia wiem, że poczynione dobro zawsze wraca. - Nieraz trzeba na ten moment poczekać, ale chyba rzeczywiście muszę się z Panią zgodzić. Niech to dobro wróci choćby na emeryturze... Jak ją sobie Pani wyobraża? - Emeryturę? A co to jest? Mam nadzieję, że będę miała dostatecznie dużo siły na cieszenie się życiem. Jeżeli będzie mi dane zostać babcią, pewnie będę szalała z moimi wnukami po teatrach  i muzeach. Albo po prostu tam, gdzie będą chciały. Mam nadzieję, że będę miała przy tym czas, żeby pisać. Berlin daje wiele możliwości dla osób starszych – jest na przykład instytucja "czytającej babci", która odwiedza szkoły podstawowe i czyta dzieciom książki. Albo wspiera dzieci i nauczycieli w rozwiązywaniu konfliktów, pełniąc funkcję mediatora. Jest też wiele możliwości rozwoju osobistego, można choćby pracować jako wolontariusz w instytucjach kulturalnych. Może będę miała czas, żeby nauczyć się hebrajskiego? Na pewno nie będę się nudziła! - Myślę, że z tyloma pomysłami na życie, rzeczywiście jest to niemożliwe. A jakie ma Pani plany i marzenia na bliższą przyszłość? - Nie mam wielkich marzeń ani planów. Właściwie to nie ma też rzeczy, które chciałabym posiadać. Mam wrażenie, że mam wszystko, a nawet dużo więcej. Generalnie, bardzo chciałabym nie mieć problemów, ale to akurat trudno jest zaplanować. Podpada raczej pod kategorię marzeń nie do spełnienia. Gdybym mogła mieć trzy życzenia, chciałabym, żeby na świecie nie było wojen, głodu, cierpienia i... zawiści. Żeby ludzie byli szczęśliwi. Żeby wszyscy byli równi. A nie równi  i równiejsi. - Lubi Pani podróżować? - Podróżuję dużo, zarówno zawodowo, jak i z rodziną. Staramy się zachować przy tym zdrowy balans pomiędzy miejskim chaosem a spokojem i ciszą niewielkich miejscowości. Nie jestem człowiekiem wsi i natury, więc nie szukam takich doświadczeń. Wyciszam się raczej w zgiełku. Kocham Izrael – zgiełk  i wielokulturowość Tel - Awiwu, bezwarunkowe zainteresowanie Izraelczyków obcymi ludźmi. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie na przykład to, że zupełnie obcy ludzie, spotkani przypadkiem na plaży czy w parku, wchodzili ze mną w rozmowę i zapraszali na szabatową kolację. Tą drogą moje grono przyjaciół rozrosło się w niebywałym tempie. Lubię podróże, których celem jest spotkanie z mieszkańcami państw, do których jadę. Taka intymna forma zwiedzania pozwala  na rzeczywiste poznanie kultury, zwyczajów – na ich bezpośrednie "dotknięcie". Podstawowym i powtarzalnym doświadczeniem wyniesionym z podróży jest to, że bez względu na to, gdzie mieszkamy, wszyscy jesteśmy tacy sami. Fascynuje mnie podróżowanie z dziećmi i to, jak szybko i bez problemów się wtedy uczą. - A czy warto się uczyć? - Taaaaaak! Bardzo warto! Przez całe życie! Każde doświadczenie jest nową lekcją! Każda nowa lekcja – doświadczeniem, które wzbogaca życie. - Podobno życie jest Pani największą pasją? - Zdecydowanie tak. - Życzę Pani, żeby tak było zawsze. Dziękuję za rozmowę.   Ewa Sajór - Ruszczak