JUŻ W KIOSKU

Podbił Spitsbergen

2014-06-30 00:00:00

Ocena:

0/5 | 0 głosów

Prosto z Arktyki wrócił do Starachowic pracujący w policji i studiujący na WSH w Kielcach Sebastian Markowski, który był w składzie ekipy Extreme WSH Team podbijającej Spitsbergen. Co tam zobaczył i kogo spotkał zdradza GAZECIE.


Spragnieni przygód mężczyźni, siarczysty mróz, dochodzący do - 40 stopni Celsjusza, wyprawa na Trollstein (2170 m.n.p.m ) przez norweski lodowiec Larsa, eksploracja jaskini lodowej i czyhające na nich niedźwiedzie. Tak w wielkim skrócie zapowiadała się ekspedycja organizowana przez Wyższą Szkołę Handlową im. B. Markowskiego w Kielcach, na czele której stanął Jacek Słowak. W składzie ekipy znalazł się również student II stopnia Bezpieczeństwa Wewnętrznego, mieszkający i pracujący w Starachowicach, Sebastian Markowski, o czym miesiąc temu pierwsza napisała GAZETA.


Z Warszawy wylecieli 6 maja br. Tuż po godzinie dziewiątej byli już w Oslo, a po południu w Longyearbyen - stolicy Svalbardu, liczącej ponad 1,8 tys. mieszkańców. To właśnie tam, w niewielkim motelu, który na pierwszy rzut oka przypominał bardziej baraki, mieli spędzić calutki tydzień. Warunki mieli spartańskie: małe, ciasne pokoje, a w środku łóżka piętrowe. Słowem, wygód raczej nie uświadczyli, ale nie dla nich przecież przyjechali.


Zaczęli od... rejsu


Już na dzień dobry przywitały ich białe noce. Mimo godziny 23.00, słońce świeciło mocniej niż za dnia, o czym przekonali się rankiem. Temperatura oscylowała wokół -5 stopni Celsjusza, ale ze względu na wiatr, odczuwalna była dużo niższa. Nie chcąc marnować ani minuty, udali się w rejs po Morzu Arktycznym.


- Podróż zajęła nam dziesięć godzin. Płynęliśmy statkiem o nazwie Langoysund, obsługiwanym przez Eskimosów - opowiada Sebastian, dla którego była to pierwsza tego typu wyprawa.


- Z początku było dość nieciekawie: zimno i bardzo wietrznie. Fale rozbijały się o kadłub statku. Temperatura mogła mieć jakieś -15 stopni Celsjusza, ale ze względu na mniejszą wilgotność, dało się jeszcze ją jakoś znieść. W miarę upływu czasu z chmur wyłaniały się góry. Widok bezcenny. Tuż obok klify, a dalej łódeczki, uwięzione gdzieś przy zatoczkach. Z czasem wiatr jakby przycichł i wyszło piękne słońce.


Dopływali właśnie do Pyramiden - dawnej górniczej osady, założonej przez Szwedów w 1910 r., a 17 lat później sprzedanej ZSRR. W czasach rozkwitu mieszkało tam ponad tysiąc osób, a od ponad dekady świeci pustkami (od 1998 r. jest opuszczona), choć nadal otwarta dla zwiedzających. Nie mogą oni jednak bez pozwolenia wchodzić do znajdujących się tam budynków. Nikt zresztą tego nie robi, ze względu na bezpieczeństwo.


- Płynęliśmy obok lodowców, przebijając się przez bryły lodu. Nie udało się nam niestety opuścić statku. Nie pozwoliła na to załoga. Lód był zbyt duży, a pogoda zbyt zmienna, chociaż sprzętowo byliśmy dobrze przygotowani - twierdzi podróżnik. - Mimo niskiej temperatury, czuliśmy się komfortowo, choć były również momenty, że zalewało nam pokład - opowiada Sebastian.


Drugiego dnia mieli spotkać się z przewodnikiem, który - niestety - się nie odezwał.


- To będzie dla nas na pewno dużą nauczką na przyszłość. Bo wybierając się w taką wyprawę, zawsze musisz mieć plan awaryjny - przyznał Sebastian.


Tym razem jednak szczęście im dopisało. Trafili na młodą, charyzmatyczną przewodniczkę, mało że podróżniczkę (wcześniej mieszkającą też na Grenlandii), to jeszcze dobrze znającą teren.


- Była doskonale przygotowana. Miała broń i wiedziała, którędy powinniśmy iść, żeby nie wpaść w szczeliny, albo nie trafić na jakiś nawis. Kiedy na moment się odłączyłem (oczywiście za zgodą, by zrobić tam trochę zdjęć), od razu mnie przywołała, ostrzegając, że zaraz może oberwać się nawis, na którym właśnie się znajdowałem. Nie był to grunt, jak uważałem, a tylko zmarzlina, która w każdym momencie mogła się zarwać. Kiedy jesteś na górze, wszystko zlewa się w jedną bryłę, dlatego tak ważna jest znajomość terenu - mówi GAZECIE Sebastian Markowski.



Na górze Trolla, a potem w jaskiniach


Z przewodniczką weszli na górę Trolli czyli Trollsteinen, znajdującą się na wysokości 850 m n.p.m. Przygotowania zaczęli nad ranem, pakując wszystko, co mogło się przydać. Emilia, bo tak miała na imię ich przewodniczka (pochodząca z Kanady) wyposażyła ich w śnieżne rakiety, termosy z wodą, oczywiście gorącą, i racje żywności.


- Wyruszyliśmy ok. godziny 10.00. Ze względu na białe noce, nie groziła nam ciemność. Wejście na szczyt zajęło nam jakieś 7 - 8 godzin. Góra z pozoru może wydawać się niska, ale trzeba pamiętać, że startuje się tam z poziomu morza, a nie 1000 czy 1500 metrów. Faktycznie trzeba więc przejść ok. 800 metrów, co nie jest łatwe, przy tak dużym natężeniu stoku - mówi Sebastian, dodając, że góry są tam strzeliste. Bez rakiet śnieżnych nie można wejść. Nie pomagała im też pogoda, która zmieniała się bardzo często.


- Gdzieś po godzinie marszu ukazało się piękne słońce, wiatr nagle ucichł i było jak w bajce. W pewnym momencie Emilia kazała nam się zatrzymać, założyć kurtki (wcześniej byliśmy tylko w polarach) i chusty na twarze. Wchodziliśmy w strefę, gdzie mocno wiało, co dodawało tylko klimatu tej eskapadzie. Gdyby takich warunków nie było, czulibyśmy się chyba nie do końca usatysfakcjonowani - przyznaje Sebastian.


W końcu dotarli na szczyt, gdzie zatknęli flagę. Była też mała sesja fotograficzna. W końcu trzeba było udokumentować ten sukces, bo tak należy traktować ten wyczyn.


- Sprawdziliśmy się jako ekipa, a było to przecież nasze pierwsze przetarcie, wieńczące też przy okazji wszystkie dotychczasowe kursy. Będąc na tamtym szczycie pomyślałem, że jeszcze kilka lat wcześniej, zaczynając kurs narciarski w Bukowinie Tatrzańskiej, ze strachem patrzyłem na Zwyrtlik, a teraz jestem tu, na Trollsteinen na Spitsbergenie. To niebywałe... - uważa Sebastian.


Okazji do takich przemyśleń było tam więcej, np. podczas eksploracji jaskiń i szczelin.


- Szukaliśmy adrenaliny, przeżyć i zmęczenia. To wszystko czuliśmy i to w dużym stężeniu!- przekonuje policjant, który niemal codziennie wyruszał z rana w góry.


-Klasyka, do której już przywykliśmy, to sztucer na ramię, rakiety na nogi i prowiant w plecaku. Tym razem dołożyliśmy jeszcze kaski, oświetlenie, liny oraz drabiny. Po kilku godzinach marszu, dotarliśmy wreszcie do celu - niewielkiej dziury zabezpieczonej kijkami, bo tak oznaczane są tam szczeliny, w których łatwo jest zginąć (jeśli tam wpadniesz, nie masz co liczyć na szybką pomoc). Zostawiliśmy przy nich plecaki, a sami wciskaliśmy się do środka. Schodziliśmy kilka metrów po sznurowej drabinie. Od samego początku było dość ciasno, podobnie na dole. Byliśmy na to przygotowani, zarówno sprzętowo, jak i mentalnie. Ale takiego hardcoru chyba żaden się nie spodziewał. Na prawie kwadrans wyłączyliśmy nasze latarki. Było tak ciemno, że nikt z nas nie widział nawet czubka własnego nosa. Zmysły się wyostrzyły. Słuchać było bardzo dokładnie dźwięki lodowca, każdą jedną kroplę - przekonuje podróżnik.


- Miejsca było niewiele. Niemal przez cały czas musieliśmy iść na kolanach. Jaskinia była dosyć głęboka, składała się z komnat i korytarzy. Ilu dokładnie? Tego już nie wiem. Cały czas schodziliśmy w dół. Na jaką głębokość? Trudno powiedzieć. Wiem, że chodziliśmy tam po rzece, tyle że zamarzniętej. Przy oświetleniu naszych latarek ściany mieniły się kolorami, przypominając jakąś mozaikę. Stworzone z wielu warstw lodu z zatopionym tam piaskiem i bakteriami, które tworzyły spiralę przepięknych kolorów. Dech zapierały też sople, które niczym żyrandol, zwisały nad naszymi głowami. To było coś wspaniałego - mówi z uznaniem Sebastian, który spędził tam ponad 3,5 godziny.


W tej niecodziennej scenerii zjedli wspólnie posiłek i napili się kawy.



Zaprzęgami i skuterami...


Niemałą atrakcją były też psie zaprzęgi, na które mieli zaplanowany następny dzień.


- Pojechaliśmy samochodem do miejsca, w którym znajduje się baza. Przeszliśmy krótki instruktaż z obsługi sań i kierowania psami, a potem już z przewodnikiem wypuściliśmy się poza Longyearbyen. Za każdym razem trzeba było to zgłaszać gubernatorowi i dodatkowo posiadać broń. Problemem są tam bowiem niedźwiedzie. Bardzo chciałem któregoś zobaczyć. Niestety, się nie udało, a może i "stety", bo gdyby tak było, trzeba by było od razu zawracać. Może któryś mnie widział, ale ja jego nie - stwierdził Markowski, który z innymi pędził zaprzęgiem, a potem wspólnie rozbili obóz, gdzie zjedli posiłek i dali odpocząć trochę zwierzętom.


Innego dnia wybrali się na skutery, chcąc lepiej poznać okolicę.


- Wynajęliśmy przewodnika, z którym jechaliśmy jakieś 60 - 70 km. Wszędzie były przestrzenie. Jechaliśmy po zamarzniętym Morzu Arktycznym, czując jak pęka. Nie mogliśmy się zatrzymywać, musieliśmy równomiernie po nim przejechać.


Warunki mieli dość komfortowe: podgrzewane manetki oraz siedzenia, a na liczniku od 80 do 105 km/godzinę. Było wspaniale.


Korzystając z okazji zwiedził także muzea, w tym m.in. odkryć badawczych i wypraw na Spitsbergen (Spitsbergen Airship Muzeum), gdzie na dwóch piętrach budynku przedstawiono całą historię zdobywania tej nieprzyjaznej człowiekowi ziemi. W kolejnym zapoznał się z florą i fauną wyspy, jak i stylem życia pierwszych mieszkańców. Zrobił sobie też nocną wycieczkę do portu oraz kopalni.


- W sumie spędziliśmy tam siedem dni. To było naprawdę coś wspaniałego. Prawdziwa przygoda życia - przekonuje Sebastian.


Codzienne, na ich profilu Facebook, pojawiały się nowe zdjęcia. Częścią podzielili się także z GAZETĄ i jej czytelnikami. Naprawdę robią wrażenie.


- To inny świat - przyznaje Sebastian. - Cieszę się, że tam pojechałem. O takich wyprawach marzy się całe życie. Na pewno nie byłoby to możliwe, gdyby nie wsparcie Pubu Strych ze Starachowic, Restauracji Rycerskiej z Iłży, Zakładu Kamieniarskiego Kameks z Szydłówka, Firmy Usługowo-Handlowej Wamex, Autoboxowi, ale też Marbo, której produkty tam testowaliśmy.


I chociaż dopiero wrócili, już myślą o kolejnej wyprawie, kto wie, czy nie dookoła świata...


(An)


INNE ARTYKUŁY Z TEGO DZIAŁU
Starachowiccy harcerze w wyjątkowym miejscu

2024-05-10

Starachowiccy harcerze w wyjątkowym miejscu

 Pięcioosobowa reprezentacja 38 Starachowickiej Drużyny Harcerskiej im. Emilii Plater w najbliższy poniedziałek wyjedzie do Włoch na Harcerską Wyprawę Pamięci na Monte Cassino. To nagroda za zdobycie „Złotej Jodły”, czyli odznaki najwyższego stopnia nadanej młodym ludziom przez Chorągiew Kielecką ZHP. 
Weronika w finale Miss Polski!

2024-05-09

Weronika w finale Miss Polski!

Starachowiczanka Weronika Nowak znalazła się w gronie 32 finalistek tegorocznego konkursu Miss Polski. Już 5 lipca w Nowym Sączu, podczas 35. jubileuszowej gali powalczy o koronę i tytuł najpiękniejszej Polki. 
Uwięziony we własnym, zamkniętym świecie... Mały Eryk ze Starachowic potrzebuje naszej pomocy

2024-05-09

Uwięziony we własnym, zamkniętym świecie... Mały Eryk ze Starachowic potrzebuje naszej pomocy

Rodzice 3-letniego Eryka Zarody ze Starachowic apelują o finansowe wsparcie zbiórki, której celem jest przeprowadzenie u ich dziecka badania genetycznego o nazwie WES.
Nowy Zarząd Powiatu. Kim są osoby wchodzące w jego skład?

2024-05-08

Nowy Zarząd Powiatu. Kim są osoby wchodzące w jego skład?

Podczas wtorkowego (7 maja) pierwszego posiedzenia Rady Powiat nowej kadencji wybrano Zarząd Powiatu. W jego skład wchodzą: starosta starachowicki Piotr Babicki, wicestarosta Małgorzata Galas-Bąba, członek Zarządu Powiatu Jarosław Samela oraz dwie nieetatowe członkinie Zarządu Powiatu: Joanna Żyśko, oraz Aleksandra Piechota.
Liczba wniosków przekracza liczbę mieszkań. Duże zainteresowanie lokalami na wynajem przy al. Jana Pawła II

2024-05-08

Liczba wniosków przekracza liczbę mieszkań. Duże zainteresowanie lokalami na wynajem przy al. Jana Pawła II

Liczba 170 wniosków złożonych przez chętnych na wynajem jednego z 39 lokali w bloku wybudowanym przy ul. Jana Pawła w Starachowicach świadczy o ogromnym zapotrzebowaniu na tanie mieszkania w naszym mieście. 
Pierwsza sesja Rady Powiatu VII kadencji. Piotr Babicki starostą

2024-05-07

Pierwsza sesja Rady Powiatu VII kadencji. Piotr Babicki starostą

W starachowickim Starostwie Powiatowym we wtorek (7 maja) odbyło się uroczyste, pierwsze posiedzenie Rady Powiatu. Radni otrzymali akty zaświadczające o ich wyborze i złożyli ślubowanie. Dokonano także wyboru starosty i Zarządu Powiatu oraz wyboru przewodniczącego i wiceprzewodniczących powiatowej Rady. 
Renata Janik marszałkiem województwa świętokrzyskiego

2024-05-07

Renata Janik marszałkiem województwa świętokrzyskiego

W sali kameralnej Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach w poniedziałek (6 maja) odbyła się pierwsza, inauguracyjna sesja Sejmiku Województwa Świętokrzyskiego VII kadencji. Ślubowanie złożyło wszystkich 30 radnych. Wybrano przewodniczącego Sejmiku, marszałka i wicemarszałków województwa oraz członków Zarządu Województwa.
Uczczono pamięć polskich robotników pomordowanych w czasach PRL

2024-05-02

Uczczono pamięć polskich robotników pomordowanych w czasach PRL

1 maja w Międzynarodowym Dniu Solidarności Ludzi Pracy w wielu miejscach upamiętniono robotników, którzy przez lata walczyli o godne warunki pracy. Ważną rolę w tym procesie odegrali także robotnicy ze Starachowic, którzy brali udział w protestach w 1956 i 1970 roku, a w 1980 roku w starachowickiej FSC zawiązała się Solidarność. Historia ruchu robotniczego sięga ponad 130 lat wstecz, kiedy w Stanach Zjednoczonych rozpoczęły się pierwsze protesty pracowników. 
Wybrano kierunek dla Starachowickiej Rady Kobiet

2024-05-07

Wybrano kierunek dla Starachowickiej Rady Kobiet

"Być słyszalną i słuchać innych” - to główne przesłanie spotkania w kierunku powstania Starachowickiej Rady Kobiet, które odbyło się w ostatni poniedziałek kwietnia w naszym mieście. Jego organizatorem było Stowarzyszenie Wrażliwi Społecznie, a prelegentkami były przedstawicielki podkarpackiej i rzeszowskiej Rady Kobiet na czele z Patricią Mitro i Moniką Bigaj- Kisałą. 
Budowa obwodnicy Wąchocka. Półmetek przekroczony

2024-05-07

Budowa obwodnicy Wąchocka. Półmetek przekroczony

Zaawansowanie prac na budowie obwodnicy Wąchocka w ciągu drogi krajowej nr 42 przekroczyło półmetek. Dla ułatwienia komunikacji lokalnej do połowy roku planowane jest udostępnienie kolejnych dwóch obiektów mostowych w oparciu o tymczasową organizację ruchu. Z jednego wiaduktu w Ratajach okoliczni mieszkańcy korzystają już od ubiegłego roku.