JUŻ W KIOSKU

Góry, niedźwiedzie i ona

2024-01-31 19:23:18

Ocena:

5/5 | 1 głosów

Starachowiczanie mieli okazję posłuchać fascynującej opowieści o pokonaniu na piechotę i w samotności ponad 2 tysięcy 300 km przez góry Karpaty. Dokonała tego Ewa Chwałko, podróżniczka pochodząca z Dolnego Śląska. To pierwszy taki wyczyn w Polsce i drugi na świecie w wykonaniu kobiety. Amatorka ekstremalnych wyzwań na spotkaniu w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Starachowicach barwnie opowiadała o niemal 3 miesięcznej wędrówce w warunkach surowego wysokogórskiego klimatu. O zmaganiach z wiatrem, zimnem i brakiem wody, noclegach w zrujnowanych chatach zawalonych śniegiem i o zagrażających życiu spotkaniach z niedźwiedziami. Ale też o zachwycającym pięknie przyrody, które wynagradzało wysiłek przeprawy przez karpackie szczyty

fot. Gazeta Starachowicka

Ewa Chwałko przeszła tzw. Łuk Karpat trasą, którą ułożyła sama studiując mapy przez wiele tygodni. Biegła ona przez teren Rumunii, Ukrainy, Słowacji i Polski (pamiętamy z lekcji geografii, że nasze Tatry to najdalej wysunięty na północ fragment Karpat). 

- Nie ma jednego szlaku przez Łuk Karpat, każdy wędrowiec, który decyduje się na taką wycieczkę musi go ułożyć sam. A cały Łuk Karpat przeszło do obecnej chwili tylko kilkadziesiąt osób, z tego trzy kobiety całkowicie samotnie. Więc naprawdę jest to duże wyzwanie. Swoją trasę ułożyłam tak, by mniej więcej co 6 - 7 dni móc zejść z gór do lokalnych miejscowości, aby uzupełniać prowiant. Wystartowałam w Rumunii na początku czerwca, mimo to w wielu pasmach tamtejszych Karpat zalegał jeszcze głęboki śnieg. Niezmiernie rzadko spotykałam innych wędrowców. Człowiek szedł w tej ogromnej przestrzeni sam czując się zawieszony między niebem a ziemią. Towarzyszył mi śpiew ptaków i odgłosy zwierząt, w tym rżenie koni co na wysokości ponad 2 tysięcy metrów jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Nie są to dzikie zwierzęta, należą do pasterzy, ale pasą się puszczone wolno i znakomicie sobie radzą. Czułam się fantastycznie w tym minimalistycznym i surowym pięknie gór, choć już pierwszego dnia Karpaty drastycznie mnie sprawdziły. Poślizgnęłam się na skałach i upadłam tak niefortunnie, że złamałam swój telefon komórkowy tracąc kontakt ze światem. Byłam przez to zmuszona nieco zmienić trasę, by kupić nowy aparat. Nie miałam jednak internetowego dostępu do swoich map, wiec przez 10 dni szłam wyposażona tylko w mapy papierowe i kompas - opowiadała. 

Przypłaciła to pomyłkami i niespodziankami w postaci rzek bez mostów, które trzeba było pokonywać wpław. Były też zupełnie nowe dla niej doświadczenia z rumuńskimi schroniskami, którym daleko do tego typy obiektów w naszych Tatrach, czy Bieszczadach. Tu czekały na nią proste drewniane domy nieraz wyposażone tylko w siekierę do rąbania drewna i wąż z wodą zastępujący łazienkę. Była też zmuszona nocować w budynku tak zawalonym śniegiem, że aby się dostać do drzwi należało zjechać w dół po około 2 - metrowej śniegowej ścianie. Gdy już jej się ta sztuka udała czekała ją nowa próba charakteru: okazało się, że śnieg wypełnia też niemal całe wnętrze tej prowizorycznej budowli.  

- Wszędzie też kapała woda. Wyciągnęłam więc z plecaka wszystko, czym mogłam odizolować nerki od zimnej powierzchni. I tak przetrwałam noc. Bardzo popularne, szczególnie w Fogaraszach, czyli w najwyższym rumuńskim paśmie Karpat, są tzw. refugia. Są to obiekty zbudowane z metalu, które kształtem przypominają połowę piłki. Charakterystyczne dla nich jest to, że dobrze chronią przed niedźwiedziami. Bo nawet, gdyby niedźwiedź otworzył drzwi naciskając na klamkę, a zapewniam, że to potrafi, to natrafi na zbyt skomplikowany dla niego właz. W środku są podesty drewniane, na których można całkiem sprawnie spędzić noc.  A na północy Rumunii to było coś pięknego! Dostałam dla siebie chatę wskazaną mi przez gościnnych pasterzy. W środku było łóżko i wąż z bieżącą wodą. Prawdziwe luksusy, których nie ma większość ludzi na ziemi. Kiedyś dostałam od pasterzy butelkę z 2 litrami wody.  Okazało się, że to wystarczy, aby się wykąpać, ugotować, napić i jeszcze mi zostało. My, którzy mamy nieograniczony dostęp do wody w kranie, nie zdajemy sobie sprawy, ile jej marnujemy - uświadomiła podróżniczka. 

Podczas swojej wyprawy przeżyła też sytuacje grożące nawet utratą życia. Takie niebezpieczeństwo stwarzały niedźwiedzie, które w Rumunii występują o wiele liczniej niż w Polsce. Pierwsza konfrontacja, choć jeszcze nie bezpośrednia, miała miejsce przy strumieniu położonym w pobliżu brzegu lasu. 

- Cała łąka przy lesie była zryta niedźwiedzimi łapami. To było miejsce ich żerowania. Przestraszyłam się bardzo, bo nie byłam już w stanie wrócić w góry. Przez 2 godziny zbierałam więc drewno, znosiłam je do chaty i rozpaliłam płonące przez całą noc i mocno dymiące ognisko. Tak udało mi się przetrwać do rana, a potem szybko opuściłam to miejsce. Niedźwiedzie towarzyszyły mi nieustannie, ponieważ z około 17 tysięcy tych zwierząt żyjących w Europie, najwięcej, bo aż do 8 tysięcy, żyje w Rumunii. W Polsce - zaledwie kilkaset. Raz mówi się o 100, innym razem o około 300 osobnikach. W Rumunii ciągle napotykałam ślady łap niedźwiedzi odbitych w błocie lub w śniegu. Bezpośrednio zetknęłam się z nimi trzy razy. Za pierwszym razem się nie widzieliśmy, ale szliśmy w bliskiej odległości od siebie, co się okazało, gdy niedźwiedź wydał z siebie pomruk. Tego dźwięku nie da się z niczym pomylić. Był po prostu straszny. Za drugim razem na szczęście nie byłam sama, bo szłam z trzema poznanymi w drodze Rumunami. Wyszliśmy na siebie: my i niedźwiedź z zaskoczenia i przez chwile staliśmy patrząc na siebie. Chłopacy zachowali się bardzo profesjonalnie: stanęli obok siebie, a to byli rośli mężczyźni, zrobili w oczach niedźwiedzia wielki gabaryt i zaczęli na niego gwizdać, aby go przepłoszyć. Ja zachowałam się gorzej, zaczęłam krzyczeć, żeby poczekali, bo chcę zrobić zdjęcie. Na szczęście nic nam się nie stało, a zdjęcie zrobiłam później, choć ono też nigdy nie powinno powstać - przyznała w duchu samokrytyki pani Ewa. 

- To było w Górach Marmaroskich, moim ostatnim paśmie w Rumunii. Szłam sama. I nagle niedźwiedź, który pewnie musiał wcześniej leżeć sobie i odpoczywać w tym miejscu podniósł się z ziemi. Staliśmy naprzeciwko siebie w odległości około 30 m. To wtedy nie patrząc dokładnie zrobiłam mu zdjęcie. Ale to był też taki moment, gdy całe życie przeleciało mi przed oczami. W takich sytuacjach jedyne co można zrobić, to zachować spokój. Ucieczka nie ma sensu, bo niedźwiedź na pewno nas dogoni. On w krótkim czasie potrafi się rozpędzić do 60 km na godzinę. Ja zachowałam spokój może dlatego, że miliony razy wyobrażałam sobie taką sytuację? Jednak wyobraźnia a rzeczywistość to dwie różne sprawy. W takich momentach to niedźwiedź decyduje, czy dostajesz szansę, czy to już "game over". Ten na szczęście zdecydował, że pójdzie w bok. Dał mi przejść i dał mi żyć. Ale ja później myślałam o tym wydarzeniu z satysfakcją. Że jakie to fajne, że oto król rumuńskich lasów pożegnał mnie w ostatnim górskim paśmie, który przeszłam w tym kraju - wspominała podróżniczka, która rok później w greckich górach Tajget doświadczyła już ekstremalnie niebezpiecznych spotkań z niedźwiedziami. Jeden z nich przyszedł do jej namiotu, a następnego dnia niemal wpadła na trzy wściekle ryczące osobniki. Wrażenia były wstrząsające tym bardziej, że nastąpiły z zaskoczenia, bo w tym rejonie miało nie być niedźwiedzi.

- Bałam się wtedy tak strasznie, jak nigdy w życiu i uświadomiłam sobie, że nie ma co się nadmiernie cieszyć z bezpiecznego zakończenie spotkania z groźnym zwierzęciem. Nie ma co być dumnym, pysznym. Nie powinniśmy doprowadzać do takich sytuacji. Gdy one się już zdarzą, przyjmujmy je z pokorą. Ja wtedy w Rumunii nie zachowałam się ok, będąc z siebie bardzo zadowoloną. Dlatego weryfikacja przyszła następnego roku - podsumowała Ewa Chwałko.        

Na spotkanie w Starachowicach podróżniczka przywiozła ze sobą egzemplarze książki, w której opisała swoją rekordową wędrówkę przez Łuk Karpat. Chętni mogli się zaopatrzyć w tę publikację, która zdobyła m.in. nagrodę im. Macieja Kuczyńskiego, nazywaną literackim Kolosem za najlepszy książkowy debiut podróżniczy 2022 roku.  

iwo

INNE ARTYKUŁY Z TEGO DZIAŁU
Polsko- żydowskie wesele, czyli mezalians z happy endem

2024-04-28

Polsko- żydowskie wesele, czyli mezalians z happy endem

Na starachowickim Rynku za sprawą sztuki "Wierzbnickie meżaliany" pokazano współczesnym wycinek historii naszego miasta związany z relacjami ludności katolickiej i licznej niegdyś społeczności żydowskiej. Za przykład posłużyła szczęśliwie zakończona historia zakazanej miłości Polki Anny i Żyda Dawida w formie ulicznego teatru. Domniemana, ale jednocześnie bardzo prawdopodobna. Sztukę stworzyli terapeuci Środowiskowego Domu Samopomocy w Starachowicach, a w rolach aktorów i statystów wystąpili podopieczni tej oraz innych placówek wspierających osoby niepełnosprawne wraz z dziećmi i młodzieżą ze Starachowic i Wąchocka. Była to więc nie tylko lekcja historii, ale i społecznej integracji. 
Twarze Starachowic

2024-04-26

Twarze Starachowic

Setki starachowiczan uwieczniło swoje twarze na fotografiach autorstwa Małgorzaty Zatorskiej, prezeski Starachowickiego Towarzystwa Fotograficznego. To oryginalne przedsięwzięcie jest elementem trwających obchodów 400. rocznicy wydania dokumentu założycielskiego Wierzbnika, protoplasty Starachowic.       
 23 złote medale...

2024-04-24

23 złote medale...

... ale także srebrne i brązowe. W sumie aż 70 trofeów przywiozła z międzynarodowego turnieju Szkoła Tańca MiM ze Starachowic. 
Kolory i formy

2024-04-23

Kolory i formy

Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach zaprasza na otwarcie wystawy obrazów i rzeźb autorstwa Maksymiliana Starca pt. "Oczy koloru".  
Opowieść o Australii

2024-04-23

Opowieść o Australii

 Oddział Międzyszkolny PTTK w Starachowicach i Miejska Biblioteka Publiczna zapraszają na spotkanie z Barbarą Bedorf z cyklu Klub Podróżnika pt. „Australia, wyspa skazańców”.
Spektakl

2024-04-22

Spektakl "Żubry"

 Uniwersytet Trzeciego Wieku w Starachowicach zaprasza na spektakl pt. „Żubry”. To tragikomedia o rodzinie oszukanej przez swojego krewnego. W przedstawieniu wystąpią słuchacze UTW.    
Zatańczyli w 5 grupach

2024-04-19

Zatańczyli w 5 grupach

Studio Tańca Fox ze Starachowic z powodzeniem wzięło udział w XVI Ogólnopolskim Turnieju Formacji Tanecznych w Suchedniowie. Najlepiej poradziła sobie, złożona z dorosłych tancerek, Grupa Reprezentacyjna LADY FOX, która zajęła pierwsze miejsce. 
Harcerskie granie i śpiewanie

2024-04-15

Harcerskie granie i śpiewanie

W miniony weekend nasze miasto stało się krajową stolicą piosenek śpiewanych na obozach i zbiórkach oraz na szlakach pieszych wędrówek.  Do Starachowic zjechały setki młodych i dorosłych wykonawców na XII edycję Festiwalu Piosenki Harcerskiej i Turystycznej "Harcogranie". Po całodniowych sobotnich  przesłuchaniach w niedzielę 14 stycznia br. na gali w sali Olimpia urzędu miejskiego wręczono nagrody najlepszym. 
Dyskusja o zabytkach techniki

2024-04-12

Dyskusja o zabytkach techniki

W Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach muzealnicy i naukowcy z Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Warszawie oraz świętokrzyskich placówek rozmawiali o współczesnym wykorzystaniu obiektów związanych z dawnym przemysłem. Spotkanie odbyło się w ramach wojewódzkich obchodów Międzynarodowego Dnia Ochrony Zabytków.  
Amonity i inni mieszkańcy pradawnych mórz

2024-04-12

Amonity i inni mieszkańcy pradawnych mórz

Amonity to mięczaki, które żyły w morzach od dewonu do kredy, czyli w okresie od około 400 do 145 milionów lat przed naszą erą. Do naszych czasów przetrwały ich charakterystyczne muszle, w których chowały się jak współczesne ślimaki. Można je, wraz z innymi morskimi stworzeniami z prehistorii, oglądać na świeżo otwartej wystawie w Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach.