Ocena:
1.6/5 | 7 głosów
Dolinę Kamiennej otaczały Łysogóry, z ich stromych stoków spływały wodospady łez, powietrze tu było czyste i wilgotne. Kręta droga wiła się wzdłuż rzeki, prowadziła na niewielkie wzniesienie, z którego widać było popołudniowe dymy osady z jej starymi zagrodami i zapchlonymi psami...
Przepiękna okolica, rzeka z zasobnymi dopływami, przebogata puszcza - to nie mogło się skończyć inaczej, jak powstaniem miasta. I powstał Wierzbnik. Od początku ubogi, żaden tam ośrodek handlowy, ot osada młyńska, która pracą tychże młynów zasilała kasę miejską.
Ale, ale... nie samą pracą człowiek żyje.
W centrum rynku stoi karczma. Naród skupił się przy szynkwasie, pod ścianami i przy stołach i raił, pogadywał, użalał się. Nie sączył wódki, co to to nie, przepijał okowitkę, ciesząc każdym haustem gorzałki. Nie zawsze było stać, doceniać należało. Własność miasta, dzierżawiona przez chętnych, a każdy z nich świadkiem czego innego. Oddajmy zatem głos duchom, które w karczmie przesiadują.
Zadymiona izba staje się teatrem. Przesuwają się obrazy.
Zamordowano osiemnaście osób
Jest jesień 1943 roku. Słońce powoli kończy wędrówkę, drga falujące od gorąca powietrze, za chwilę wszystko spowije mgła. Nie przetrwa długo, rozproszą ją muśnięcia zachodzącego słońca i światło lamp padające z obozowych wieżyczek. Przez następnych kilka godzin będą omiatać przyległy teren, czujne oczy będą wypatrywać tych, którym zamarzy się wolność. Coraz rzadziej się to zdarza, szczególnie odkąd wprowadzono odpowiedzialność zbiorową, ale i tak uciekano. Ktoś jednak musiał za to zapłacić.
Czuł mdły zapach, który ich otaczał. Zapach strachu. Każda sekunda zapisywała się w zmysłach wilgocią krwi, szybkim tętnem, szumem w uszach. Nie musiał patrzeć na swoich współtowarzyszy, by widzieć rozszerzone z przerażenia źrenice, doskonale wyczuwał dezorientację, po części gniew i kwaśny odór krzywdy.
I szli Żydzi z łopatami w ręku, schodzili wąziutką ścieżką ze skał, a uzbrojeni ukraińscy kolaboranci z karabinami gotowymi do strzału pilnowali ich, chociaż niespecjalnie dokładnie. Jakby wiedzieli, że żeby uciec trzeba mieć odrobinę wiary. I rozpoczęli Żydzi kopanie dołu, a po niecałej godzinie był gotowy. I stanęli twarzą do skał, rozebrali się do naga i jeden po drugim podchodzili do swych katów. Rozległy się strzały.
- Od tamtego czasu minęło wiele lat, a ja nadal nie jestem w stanie zapomnieć tej sceny. Nie było żadnych krzyków, żadnych prób oporu czy protestu. Podchodzili posłusznie, nawet szybko, jakby zadowoleni, że skończyło się czekanie w kolejce. Może nawet ostatni zazdrościł pierwszemu, że ma to wszystko już za sobą. - wspominał w grudniu 1989 roku Zygmunt Wójcik.
Zadymiona izba staje się teatrem. Przesuwają się obrazy.
"Jednego skurwysyna mniej"
Mieszkał tu od lat, pewnie wszystkich znał, z wieloma się przyjaźnił. Wybrał. Może się zastanawiał, a może nie. Zapłacił za to najwyższą cenę. Józefa Przewoźnego zastrzelono za współpracę z gestapo i zrobiono to na oczach przypadkowych przechodniów. Świadkami były dzieci.
Było to w początkach sierpnia 1943 r. późne popołudnie ok. godz. 17.00. Spotkałem mojego kolegę Heńka Sytniewskiego, stanąłem i zaczęliśmy rozmawiać, było to na ul. Przekopowej. Naszą uwagę zwróciła głośna rozmowa po niemiecku, prowadzona przez mężczyznę i kobietę z dwojgiem dzieci.
Mężczyzna był dość wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w jasne popielate spodnie i białą koszulę z krótkimi rękawami. Kobieta ubrana była w jasną sukienkę. Po naszej stronie ulicy jechał rowerzysta w ciemnym ubraniu i czapce tzw. cyklistówce. W tym momencie przechodzący po drugiej stronie uliczki wyprzedzili nas gdzieś ok. 3 m, rowerzysta znajdując się od nas ok. 10-12 m skręca na lewą stronę ulicy, wtedy znalazł się w odległości 4-5 m od idących mu naprzeciw osób, staje na rowerze w ten sposób, że opierając się jedną nogą o chodnik, drugą trzymał na pedale roweru, zza paska od spodni, oczywiście pod marynarką, wyciągnął pistolet i oddał trzy strzały w kierunku idącego naprzeciwko.
Wtedy idący zachwiał się, ale nie upadł, następne trzy strzały powalają go na ziemię. Przerwa między jedną serią strzałów a drugą to był moment, ale dobrze zauważalny. Upadł do tyłu, twarzą do góry, kobieta znajdująca się obok niego "klapnęła" na ziemię i siedząc krzyczała po niemiecku "hilfe, hilfe". Tymczasem żołnierz podziemia, "partyzant", jak z miejsca pomyśleliśmy z Heńkiem o nim, wyciągnął zapasowy magazynek, załadował nim pistolet. Lewą ręką trzymał kierownicę roweru, w prawej pistolet wolno ruszył do przodu, do nas powiedział "Chłopaki zmykajcie", odpowiedzieliśmy mu "tak jest" i poszliśmy oglądać zabitego gestapowca, jak go z miejsca nazwaliśmy.
Byliśmy z Heńkiem pierwsi, na koszuli leżącego na piersi powiększała się krwawa plama. Powoli zaczęli nadchodzić inni, ktoś cicho powiedział: jednego s (...) a mniej. Do wnoszącej pomocy kobiety podbiegł jeden z tamtejszych mieszkańców, o którym opowiadano w czasie okupacji, że w jakiejś tam formie współpracuje z Niemcami, z rondelkiem w którym była skwiercząca jeszcze słonina i w kółko powtarzał do siedzącej, że telefonował do gestapo i że zaraz tu będą. Ludzie spojrzeli po sobie, my z Heńkiem byliśmy pierwszymi, którzy odeszli. Heniek mieszkał b. blisko miejsca zamachu, na ul. Perłowej, ja natomiast na ul. Szerokiej. Będąc już w pobliżu domu spotkałem patrol granatowej policji na rowerach a u wylotu Szerokiej widać było jadące "budy" z żandarmami. Na drugi dzień okazało się, że był to wyrok na Przewoźnym - jednym z katów Starachowic.
(Relacja pochodzi ze wspomnień zanotowanych w książce Z kart historii miasta" Adama Brzezińskiego)
Zadymiona izba staje się teatrem. Przesuwają się obrazy.
Niemiec w polskim domu
Kościelna 19 i wciąż zamieszkały dom. Dom z całkiem dobrą historią, z przeszłością spokojną i szczęśliwą. Nie dotknęła go żadna wojenna zawierucha, nic złego nie przydarzyło się mieszkańcom. Wybudowany w latach 1937-1939 posiadał piętro i parter, 12 izb przeznaczonych na mieszkania czynszowe. Trzy mieszkania na parterze, dwa na pierwszym piętrze, zależnie od metrażu należało za nie zapłacić 40 i 80 złotych. Przynosił więc dom zysk jakiś swoim właścicielom, Kazimierzowi i Lucynie Kopciom. Mieszkali oni w organistówce, służbowym mieszkaniu obok kościoła pod wezwaniem Świętej Trójcy. Kazimierz był tam organistą.
Tak było do 1944 roku, kiedy to okolice kościoła zostały zajęte przez jednostkę Wehrmachtu. Kopciowie musieli opuścić mieszkanie służbowe i wprowadzić się do pustego pokoju na parterze. Razem z nimi dom przy Kościelnej 19 zajmują Kołaczowie, Stępniowie, Niedźwiedzcy, Krakowianowie i Remiszewscy. Jedni przychodzą na miejsce drugich.
Tak na Kościelnej 19 zjawia się niemiecki porucznik Erwin Amrhejn. Zdawać by się mogło, że Niemiec w domu to największy koszmar mieszkańców, ale w przypadku tego adresu i tego Niemca wszystko wymknęło się schematom.
Niemiecki oficer okazał się bardzo kulturalnym i życzliwym człowiekiem. Zdawało się, że dla niego Polak był takim samym człowiekiem, jak Niemiec. Szedł z pomocą, załatwił dla dwóch córek gospodarzy zaświadczenie, że są chore na gruźlicę, dzięki czemu widmo wywiezienia do prac przy kopaniu okopów (w związku ze zbliżającym się frontem) odchodziło w siną dal. Porucznik Erwin miał się również troszczyć o bezpieczeństwo współmieszkańców.
Mieszkał na Kościelnej co najmniej do sierpnia 1944 r. Spakował swoje rzeczy i wyprowadził się nagle – bez pożegnania – pod koniec wojny. Zapamiętano, jak mówił o powstaniu w Rumunii.
Ostatnimi lokatorami, zakwaterowanymi tuż po wyzwoleniu, była rodzina Fuchsów (ojciec z córką). Byli to bardzo bogaci ludzie, właściciele znanej przed wojną fabryki cukierków z Warszawy, dziś włączonej do Wedla. Po około dwóch tygodniach wyprowadzili się gdzieś pod Warszawę.
Dom przy Kościelnej był przez wojennych lokatorów uważany za bezpieczny. W czasie nalotów radzieckich bombowców tłumy okolicznych mieszkańców schodziły się do piwnicy, która służyła jako schron przeciwlotniczy. Na ścianie frontowej był umieszczony obrazek pana Jezusa, dlatego niektórzy przechodząc koło domu czynili znak krzyża. Na wszelki wypadek, na strychu urządzono skrytkę za podwójnym sufitem. Gdy zanosiło się na łapanki, mężczyźni w niej nocowali.
Kościelna 19, dom spokojny. Stoi od lat, niezmienny wśród deszczu, mgieł i burz, tonie w zieleni, za oknami codziennie rozgrywa się koncert ptasich treli. Dom, który widział i wiedział wiele, opowiada, ze nie wszystko jest takim, jakim się wydaje.
Zadymiona izba staje się teatrem. Przesuwają się obrazy.
W centrum rynku już nie stoi karczma. Rozebrano ją dawno temu. Nie ma miasteczka kocimi łbami brukowanego, nie ma studni marzeń. Nad rynkiem jeno duchy pożółkłe, przezroczyste, białe, z każdym rokiem coraz bardziej wyblakłe.
Pozostaje im oddać głos.
(Inspirację zaczerpnęłam z tekstów Adama Brzezińskiego i Aleksandra Pawelca)

2023-05-27
I podjechała dorożka w pełnym galopie
I rozległ się świst bata... Larum podniosła straż ogniowa... Panowie spod Staromiejskiej zgłupieli. Wsiadać na koń czy piechotą wracać?
2023-05-21
Z pamiętnika pewnego księdza
Przybył ze Śląska, by objąć probostwo w Wierzbniku. Patriota o gorącym sercu, wielkich ideałach, ambitny i twardy - jak ziemia, z której się wywodzi. O kim mowa? O księdzu Dominiku Ściskale.
2023-05-01
Święto Pracy w Polsce Ludowej. Pamiętacie?
Nie są to czasy, które ja pamiętam, ale nie przeszkodzi mi to zerknąć tu i tam, by na łamach gazety przypomnieć, jak Święto Pracy obchodzono w Starachowicach i co wtedy miało miejsce. Pomocą mi będzie nieoceniona gazeta zakładowa "Budujemy samochody".
2023-04-22
Ciekawostki z Budujemy Samochody
Lata 50 i 60 ubiegłego wieku, to prawdziwa kopalnia ciekawostek. O tym, co się działo w Starachowicach, gdzie odpoczywano i gdzie chodzono... zapraszamy do lektury.
2023-04-08
Chemik burmistrzem
Małe, zapyziałe miasteczko, położone niemal w środku puszczy na dzikiej świętokrzyskiej ziemi... Mieścina zaniedbana, brudna i przeludniona. Zatopiona w szarej brei beznadziei wciąż nie mogła się zdecydować, czy jest miastem, czy wsią. W tych to mało ciekawych okolicznościach w fotelu burmistrza zasiada Władysław Miernik, inżynier chemik, który wyższe wykształcenie zdobywa na uczelniach carskiej Rosji.
2023-04-02
Z życia wierzbnickiego burmistrza - Józef Jedynak
Oto Józef Jedynak - człowiek, który jedynie przez pół roku sprawował urząd burmistrza, ale coś mi mówiło, że drzemie w tej historii nieco więcej. I nie myliłam się. Nasz bohater to czar i wdzięk, który łamał serca dam, ale także wojskowa kariera.
2023-04-01
Powróćmy do Laskowskich
W poprzednim numerze zajęliśmy się rodziną burmistrza Antoniego. Dwóch jego synów pozostawiło po sobie pewien niedosyt, co poruszyło żyłkę śledczą i stało się. Do szybszego zajęcia się sprawą sprowokowała mnie także pewna telefoniczna rozmowa. Do rzeczy jednak...
2023-03-26
Dzień Kobiet w klimacie PRL
Nie jesteśmy, by spożywać urok świata, ale po to, by go tworzyć i przetaczać przez czasy jak skałę złotą - pisał Konstanty Ildefons Gałczyński, a ja na ów cytat natykam się w gazecie Budujemy Samochody (r. 67 bodajże) i postanawiam pójść tropem pań w czasach, w których dorastała moja mama. A zatem...
2023-03-24
Ciekawostki z "Budujemy Samochody"
Codzienność fabryki oraz Starachowic, ulotne chwile, które przywrócimy na naszych łamach. Może to będą także Wasze wspomnienia?
2023-03-19