JUŻ W KIOSKU

Powieść mojego życia. Mieczysław Frycz/ciąg dalszy

2022-06-25 16:00:00

Ocena:

5/5 | 1 głosów

Zapraszamy na kontynuację wspomnień. Widmo wojny wkracza do Starachowic...

Zasadniczo budową bezpośrednio zajmował się mój stary Ojciec. W ciągu całego życia nie mógł dorobić się własnego domu, co było Jego marzeniem. Syn jego to osiągnął. Teraz poświęcając się budowie, miał wrażenie, że Jego sen życia ziszcza się. Matka – prowadziła gospodarstwo nasze – wspólne.

Wokół Zakładów terenów prywatnych w ogóle nie było. Jak okiem sięgnąć wszystko należało do fabryki. Aby zaspokoić głód mieszkań rozrastającej się wciąż fabryki, co roku parcelowano owe nieużytki w ilości 80 działek. Ja nabyłem właśnie taką. Fabryka, aby przywiązać swoich rzemieślników do miejsca pracy, dawała na kredyt działkę i dawała także na kredyt wszystkie materiały budowlane, jakie miała w swych magazynach. W ten sposób każdy zaczynał formalnie z niczym, a dochodził do czegoś.

W 1938 roku zakończyłem budowę swego domku i spodziewałem się niedługo potomka. Żona jeszcze pracowała w „kompletach”, ale spodziewając się rozwiązania, przedłożyła świadectwo lekarskie swej herbowej przełożonej – o czasowej niezdolności do pracy. Ta z kolei wymówiła jej pracę tak, że w następnym miesiącu pensji nie dostała. Zdziwiony takim zachowaniem się kierowniczki, sam osobiście udałem się do niej i zwróciłem uwagę, że jej postępowanie nie jest zgodne z kodeksem pracy.

Rozmowa była w klasie wobec dzieci. Ta wpadła w szał, zaczęła krzyczeć, że wprowadzam „bolszewickie” jakieś zwyczaje i wyzwała od bolszewików. Na tym nasza rozmowa się skończyła. Ja z miejsca napisałem zażalenie do Inspektora Pracy. Inspektor mi odpisał, że postępowanie kierowniczki jest niezgodne z kodeksem pracy i w tej sprawie wniósł protest do właścicielki Szkoły, dyrektorowej Zuczkowskiej.

Moim Szefem w tym czasie po owym „biskupie” był nowy inżynier Rzepecki. Któregoś dnia wezwał mię do swego gabinetu i zauważyłem, że jest głęboko poruszony. Czekam co będzie?

On mówi. Czy pan wie, że dyrektorowej Zuczkowskiej grozi więzienie? – i to przez pana. Czy pan nie zdaje sobie sprawy, że cała pańska kariera życiowa zależy tylko od dyr. Zuczkiewicza? Przecież on decyduje nie tylko o pańskiej podwyżce, ale o całej pańskiej egzystencji. I jego żonę pakuje pan bez zastanowienia się do więzienia. Czy pan wie, że my mężczyźni rządzimy światem, a nami kobiety. Radzę, aby pan w tej sprawie nic a nic nie robił i ją zaniechał.

Wyszedłem naprawdę ze łzami w oczach, pokonany jak słabe dziecko.

Z dojściem do władzy Hitlera, sensacji politycznych nie brakowało i rząd nasz zdawał sobie sprawę z groźnej sytuacji.

Nasze Zakłady produkujące działa różnego kalibru, oraz najnowocześniejsze działa przeciwlotnicze oraz amunicję – czuły to najlepiej. Starano się metody pracy stare - zastąpić nowymi, sprowadzano nowe maszyny i nowych fachowców.

Rzeczoznawcy wojskowi z tzw.COMU (Centrala Odbioru Materiału Uzbrojenia) stale wyjeżdżali do współdziałających z naszymi Zakładami podobnych Zakładów Zbrojeniowych za granicą jak: Bofors w Szwecji, Skoda w Czechosłowacji lub do Francji. Zapoznawali się z najnowocześniejszymi metodami pracy i przeszczepiali na nasz grunt. Grono fachowców wyjechało nawet do Ameryki, aby zapoznać się z najnowocześniejszymi metodami pracy w odlewnictwie metali. Reorganizację produkcji zaczęto od przebudowy naszej starej Huty.

(...) budynki tam powstające osiągały wysokość 20m. Budynki stawiano przeważnie konstrukcji szkieletowej żelaznej, wypełnione cegłą i o bardzo dużej ilości okien. Całą rozbudową wszystkich obiektów na tzw.Zakładach Dolnych tj Hucie kierowałem osobiście.

Wszystkie obiekty o powierzchni wielohektarowej i inne mniejsze prowadziły firmy prywatne.

W tym czasie wybudowano stację sprężarek, chłodnie kominowe. Wielki obiekt Kuźni Wielkiej wraz z 2-ma kominami, Hartownię luf, Śrutownię, Nową Odlewnię i przystąpiono do prac związanych z budową nowoczesnych Martenów i Walcowni. Teren był dość podmokły, przecięty zasypanym starym korytem rzeki – więc różnorodny, dla tego wszystkie fundamenty poważniejszych budynków sadowiono na palach drewnianych, a później na palach systemu Franki i Stausa. Do tego dochodziły obiekty małe jak magazyny, biura, kanały CO, wodno – kanalizacyjne, kable, budowa dróg itp.

Pracowano pełną parą, a teren budowy przypominał budowę wieży Babel, która miała chronić ludzkość przed potopem.

Na tzw.Górnych Zakładach, Elaboracji i koloniach ruch był nie mniejszy. Biuro rozrosło się do niespotykanych przedtem rozmiarów. Zajmowaliśmy cały dość duży budynek (obecnie ambulatorium) – (rozebrany w 2003r*), położone przy szosie Tychowskiej. Sił inż. Technicznych było kilkanaście i to wszystkich branż. Do tego dochodziło biuro zaopatrzenia materiałowego.

Od 1938 roku w Starachowicach bezrobotnych nie było. Firmy budowlane zatrudniały każdą ilość ludzi, którzy chcieli pracować. Byłem świadkiem awantur, jakie czyniła Dyrekcja właścicielom firm budowlanych, że nie mają pełnej obsady roboczej na budynkach. Setki furmanów sprowadzono aż z za Bugu. Były to wozy jednokonne. Nad szyją końską były drewniane tzw.dugi, u nas w ogóle nie spotykane. Koczowali po pracy w pobliskim lesie, żyjąc jak Cyganie.

Do biura przyjęto wielu nowych pracowników, niektórych widziałem, że przedtem grali po podwórkach – jak później przekonałem się po wkroczeniu armii niemieckiej, że to byli niemieccy szpiedzy. Potrafili mieć w klapach wstążeczki oficerskie rezerwy i szczególnie interesowali się obroną przeciwlotniczą Zakładów, zamówionym dla tych celów sprzętem i samą obroną.

Niemcy nie tylko nasyłali tu szpiegów, którym ufali, ale starali się wciągnąć na swe usługi pracowników, którzy mieli bezpośredni wpływ na produkcję zbrojeniową. Najbardziej obeznana z produkcją była dość liczna kadra specjalistów wojskowych, którzy już wyprodukowane uzbrojenie odbierali na potrzeby armii.

...

Rok 1939

W Zakładach pracowano w dzień i w nocy. Bez spoczynku, bez wytchnienia, bo czasy były coraz niepewniejsze, a zamówienia coraz większe. W Polsce mówiono coraz częściej o wojnie, a nawet w Anglii i Francji wiedziało się o przygotowaniach wojennych, maski gazowe i budowę schronów, oraz zabezpieczenia gmachów przed bombami. U nas o tym się nie mówiło i nic w tym kierunku nie robiło. Na całym terenie naszej fabryki, ani na koloniach nie było ani jednego schronu. Nikt nie wiedział jak się bronić przed gazami i nigdzie maski przeciwgazowej nie można było nabyć.

Napięcie doszło do zenitu, gdy ukazały się ogłoszenia mobilizacyjne i wiadomo było, że wojna będzie. Był to ostatni dzień sierpnia 1939 roku.

W Zakładach zawrzało. Na gwałt postanowiono robić schrony, bez względu na koszta, bez względu na ofiary. Więc zmobilizowano wszystkich rzemieślników naszego Wydziału do kopania rowów, górą nakrytych deskami i przysypanych ziemią, bądź kuto w skale po dawnych kamieniołomach przy Biurze Głównym. Pracowano od świtu do zmroku. Zachęcano robotników innych Wydziałów do dobrowolnego i bezinteresownego nam pomagania, lecz takich było bardzo mało, Nikt bez zapłaty robić nie chciał.

Tymczasem ruch osobowy pasażerski na kolejach zamarł, a szły dzień i noc transporty wojska, armat i czołgów. Rezerwiści i powołani tłumnie udawali się na stację. W radio grano same marsze i piosenki wojskowe. Informacji było bardzo mało.

Następnego dnia 1.9.1939 r. o 5 rano wróg uderzył na nasze granice z trzech stron. Gazety podały tę wiadomość z orędziem prezydenta Mościckiego. Sejm i Senat rozwiązano, posłom i senatorom polecając wstąpić do wojska. Wszędzie dyskutowano.

U nas już z rana pojawiły się eskadry samolotów w szyku trójkowym na wysokości bardzo dużej. Samoloty błyszczały jak srebrne punkty na szafirowym niebie, które przez cały czas wojny było czyste, bezchmurne i słoneczne. Samoloty ciągnęły z zachodu na północny wschód. W rannej ciszy już z dala było słychać ich granie. To szły bombowce, zdobyczne, podobno czeskie.

Zawyły syreny fabryczne.

Otwarły się paszcze bram fabrycznych, z których rzygnęły strumienie ludzkie z razu wolno, później coraz szybciej. Patrzyłem na ten tłum mężczyzn i kobiet w kombinezonach czystych i całych, tłum syty dopiero co poznający dobrobyt, lecz na razie nie zdający sobie sprawy z tego, że ów daleki szum jest zwiastunem zbliżającej się nędzy, która jak przekleństwo jest stałym naszym udziałem.

Bombowce są już nad nami – lecz nie każdy je widzi, gdyż lecą wysoko. Nasze baterie przeciwlotnicze, szybkostrzelne kal.40 mm posyłają serie 10 strzałowe w kierunku wroga, znacząc drogę swą świetlistą smugą czerwonej linii. Nasze baterie strzelają na wysokość 6 km, podczas gdy wróg leci na wysokości 8 km. Widać jak pociski rwą się pod nimi, lecz te płyną równo i pewnie w obranym kierunku. Za parę godzin wracają również wysoko. Znów alarm, syreny, otwarte paszcze bram, lawa biegnących ludzi, huk dział, świetliste smugi pocisków, deszcz odłamków – cisza i odwołanie alarmu.

Przez cały dzień tylko alarmy, samoloty, strzały. Praca w Fabryce zamiera. Produkcja maleje. Ja już nie zważam na alarmy, pracuję przy budowie schronów, by jak najszybciej je ukończyć dla użytku robotników. Praca przy ich budowie tylko maleje wtedy, gdy walczy nasza artyleria, a my życzymy jej by trafiła. Robotnicy innych wydziałów chowają się w okolicznych lasach i jarach, z coraz większym pośpiechem i jak najdalej od Zakładów..

Tymczasem w radio muzykę niespodziewanie przerywają z okrzykiem: Halo, Allo, Ra –Ma 4 lub De-Po 10 nadlatuje lub przeleciał. Każdy już wiedział, że to szyfr wojskowy, podający kierunek nalotu samolotów. Ten szyfr powtarzał się coraz częściej, wypierając muzykę. Na pewien czas i stacja milkła. Zamilkły na zawsze Katowice, Kraków, Toruń, zapewne zbombardowane. Żadnych komunikatów, ani wiadomości z frontu.

Nazajutrz 2.9 powtórzyły się znów naloty, a z samego rana zrzucono parę bomb, lecz bez szkód.

Ludność w trwodze opuszczała domy, koczowała w lasach lub wyjeżdżała na wieś, jako w miejsca rzekomo bezpieczne. Mnie naloty zupełnie nie przeszły i zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że one niosą ze sobą śmierć. Inaczej było z moją żoną i w ogóle z kobietami. Każda chciała jak najszybciej uciec na wieś, panicznie bojąc się nalotów.

Nie mogąc wyperswadować żonie słownie, ani przykładem, postanowiłem wysłać ją w rodzinną wieś u stóp Gór Świętokrzyskich.

Pozostałem w domu sam z matką.

(...)

Schronów przybywało, lecz nikt w nich się nie chronił. Każdy uciekał dalej. W tym dniu byłem na Hucie i budowałem schrony za rzeką. Około południa z dala od strony północno – wschodniej dał się słyszeć wyjątkowo silne warkot motoru. Wskoczyłem do schronu, którego wierzch jeszcze nie był skończony i zauważyłem ze zgrozą samolot o 3-ch motorach lecący w tym kierunku, na wysokości około 400m, który rzucił parę bomb na Wierzbnik i stację kolejową. W oddali widziałem wysoki pióropusz dymu z grudami, którym towarzyszyły detonacje, działo się to w odległości 500m, a samolot jest już nademną. Oderwało się coś z samolotu, widzę jak to coś leci wprost na mnie i padło z hukiem niedaleko. Bomba wyrwała lej średnicy 5 m, a głęboki 2 m. Uchodząc, jeszcze żegnał nas rechotem karabinu maszynowego. Obyło się bez ofiar.

Teraz poczułem, że jest wojna. Pobiegłem na teren kolejowy skontrolować straty.

W Wierzbniku rzucono coś 3 bomby, lecz bez większych strat, na stację kolejową padły 3 bomby tj na trzy tory, zupełnie je rozrywając. Bomby były zdumiewająco celne, na ostatnim torze trzecim stały puste wagony, które zostały z góry przestrzelone i podrzucone. Szkody na 2-ch torach PKP usunęły szybko brygady techniczne Obrony Narodowej PKP, a trzeci tor brygada Zakładów.

I znów nazajutrz 5.9.39r, alarmy, strzały.

Praca w Zakładach zupełnie ustała. Wszyscy w trwodze uciekli jak najdalej od Zakładów. Samoloty latały nad głowami, a dopiero przed wieczorem padły znów bomby na tor PKP, szosy i parkan Zakładów przed portiernią Wielkiego Pieca. Pobiegłem na miejsce zniszczenia. Naliczyłem lei 9. Były różnej średnicy i różne robiły zniszczenia. Tor PKP uszkodzony w dwóch miejscach. Nie zdążyłem się napatrzyć zniszczeniu, znów warkot niespodziewany. Leci nad głową 7 bombowców niemieckich. Ściga ich morze czerwonych pocisków. Setki pocisków leci obok, lecz żaden nie celny. O ucieczce dalszej z terenu Zakładów Huty nie było mowy. Wlazłem pod drewniany okap szopy i czekałem kiedy zaczną padać bomby. Samoloty przeleciały nie zrzucając ani jednej. Zmrok nadchodzący zwiastował spokój kilku godzinny.

Od tej pory i ja uciekałem od miejsca pracy.