JUŻ W KIOSKU

Powieść mojego życia - Mieczysław Frycz/ cd.

2022-06-14 17:00:00

Ocena:

5/5 | 1 głosów

Zapraszamy na kontynuację wspomnień. Starachowice i okolice, lata trzydzieste... tym razem o pracy w Zakładach Starachowickich i pięknie świętokrzyskich gór.

Plac budowy domu przy ul.Szerokiej na Orłowie

Zdjęcie z archowum autora.

W całej Polsce szalał kryzys, tzn zamykano fabryki, kopalnie i huty z braku rynku zbytu, robotników redukowano. Policja miała pełne ręce roboty w likwidowaniu różnych strajków, lokautów i formalnych buntów robotników i na wsi chłopów.

Po Polsce włóczyły się falangi bezrobotnej młodzieży tzw „rajzerów”, którzy nie mieli już swego domu, ani pracy, szli z miasta do miasta, trochę żebrząc, trochę kradnąc, zatracali w sobie poczucie, że należą do narodu, społeczeństwa, że mają zawód i jakiś cel w życiu. Mężczyźni i dziewczęta przemierzali wzdłuż i wszerz całą Polskę, szukając przygód i szczęścia. Wyrobili sobie swoistą pogodę ducha i szli, nucąc ułożoną przez siebie piosenkę, której refren brzmiał "Rajzerskie życie to raj". Spali po stogach, ustępach, w chłodne dni i zimy w tawernach na hałdzie szlaki za Wielkim Piecem. Zdarzały się wypadki, że wylewając szlakę, rajzerzy bądź zostali zalani roztopioną lawą lub poparzeni.

Szerzyły się kradzieże i mieszkania każdy lokator pilnował w dzień i w nocy. Samotne kobiety były napadane i torebki im wyrywano z rąk. Po podwórkach kręcili się różni śpiewacy, grajkowie, a nawet całe zespoły muzyczne. Bardzo dużo chodziło małych dziewczynek, które pięknym dziecięcym głosem śpiewały i żebrały o wsparcie. O samobójstwach bezrobotnej inteligencji ciągle pisała prasa. Nic dziwnego, że Biuro Najmu n/Zakładów miało wiele ofert o pracę i ciągle tu przyjmowano. Dobry rzemieślnik miał tu pracę zapewnioną, gorzej było z niewykwalifikowanymi dziewczętami.

Ja sam starałem się osobiście o zatrudnienie mej siostry bezrobotnej – lecz bez skutku.

W tym czasie kierownikiem Biura Przyjęć był pan Leryś. Osobnik nie wiem przez kogo tu nasłany i protegowany, a był dość młodym i pełen temperamentu. Od niego tylko zależało, czy ktoś mógł dostać pracę. Znał swoją potęgę władzy i umiał ją wykorzystywać. Przyjmował zasadniczo dziewczęta młode, ładne i zdecydowane na wszystko. Korzystał jak feudał z prawa „ius primas noctris” i przekazywał następnemu. Prawdziwy raj tych dziewcząt to była Elaboracja odległa od Zakładów o 3 km. Położona była wśród lasów i dojeżdżało się do niej pociągiem. Pociąg z wagonikami odchodził z przed 7-mej bramy. Gdy znalazłem się wśród wesołego grona w wagonie, miałem wrażenie, że jestem w jakimś przybytku rozpusty. Żadna z dziewcząt nie krępowała się, wszystkie były wyzywające i trywialne. Nic dziwnego, gdyż tam prawie każdą deprawowali ich kierownicy. Jak mi opowiadali wartownicy, pilnujący obiektów – to najlepiej było strzec właśnie tamtych terenów, bo się przez dzień zarobiło kilkadziesiąt złotych.

Jak nadmieniłem, teren był zalesiony i posiadał wiele krzewów na terenie pracy. Taka para wymykała się z hali i zapuszczała w głąb krzaków. Wartownik tylko na to czekał. Odczekał chwilę i łapał parę „in flagranti”. Wyciągał notes, żądał dowodów. Aby uniknąć skandalu, każdy dobrze płacił i na tym sprawa kończyła się.

Ale widziałem dziewczęta, które wychodziły z gabinetu pana Lerysia zapłakane, które nie godziły się na żądaną cenę. Jakże je rozumiałem, jakże im współczułem, w swojej bezsilności krzepiłem się nadzieją, że może dożyję uczciwych czasów, że godność człowieka będzie kiedyś szanowana.

Nie lepiej działo się na polskiej wsi. Chłop podatek musiał zapłacić, bo inaczej zabierano mu krowę – jedyną żywicielkę, lub warsztat jego pracy.

Polska była krajem rolniczym. Cała produkcja rolna nastawiona była na zboże. Tymczasem to zboże było niesłychanie tanie. Były lata, że za 1 kwintal zboża płacono 6 zł, a za jajko 5 groszy, podczas gdy kilo cukru kosztowało 1 zł. Chłop sam nie dojadał, nie kupował nic w mieście i ciułał złotówki na opłacenie podatków.

Zakłady Starachowickie były Spółką Akcyjną. Pięćdziesiąt procent akcji miało państwo. Z tego względu, że były jedyną fabryką zbrojeniową tego typu w Polsce, oczy władz policyjnych szczególną opieką je otaczały. Cały personel kierowniczy fabryki rekrutował się z byłych pracowników Zakładów Putiłowskich z Kamienskoje. Z nimi przyjechali ich krewni, znajomi i uchodźcy Rosjanie. Tworzyli „kumoterską”, zwartą rodzinkę i każdego „obcego” z Polski szykanowali i utrącali. Później każdy z dygnitarzy rządu sanacyjnego przysyłał tu swego pupila z listem polecającym. Miał tu swoich: Rydz-Śmigły, Wieniawa, Piskor, Klarner i inni.

Nad czystością ideologiczną całego personelu Zakładów czuwał Szef Bezpieczeństwa. Zanim przyjęto do pracy kogokolwiek, wywiad zebrał informacje bardzo dokładne. Nie do pomyślenia było, aby był zatrudniony ktoś, który otwarcie śmiał powiedzieć, że jest komunistą. Takim mógł być tylko ktoś, kto z Zakładami nic nie miał wspólnego. Policja miejscowa dokładne miała spisy wszystkich osób o tych poglądach z Wierzbnika i okolicy i te jednostki miały szpicli, którzy się nimi szczególnie opiekowali.

Na przykład w dzień 1-go Maja, zanim komunista opuścił swój dom mając za pazuchą schowany czerwony transparent, był na drodze aresztowany. Nagminnie, już wcześniej policja aresztowała wszystkich działaczy komunistycznych – aby w dniu 1-go Maja mogła spać spokojnie. Jednakowoż zdarzało się, iż rano na liniach telefonicznych powiewały transparenty komunistyczne. Technika zawieszania była następująca. Czerwony transparent musiał mieć w górnej swej części drewnianą listewkę, do której w środku przewiercało się z drutu szpony wygięte ku środkowi. Do listewki przywiązywano sznurek, który przechodził przez owe szpony. Sznurek musiał być tak długi, że jak na jego końcu uwiązano kamień i następnie ów kamień związanym sznurkiem przerzucano przez druty telefoniczne, trzeba było go uchwycić ręką. Wtedy ostrożnie sznurek ściągano ku dołowi z jednego końca drutów telefonicznych, a z drugiej strony transparent szedł w górę, dotykał drutów, zaczepiał się za któryś z zakrzywionych szponów i wisiał. Najlepiej było brzytwą z podskoku uciąć wysoko pozostały sznurek z kamykiem.

W Zakładach była jedynie tolerowana PPS. Często przyjeżdżali posłowie tego stronnictwa i mieli swoje „prelekcje” w kinie AS w Wierzbniku. Najlepiej podobał mi się poseł Dubois. Był dość młodym, wysmukłym i inteligentnym. Z zawodu był adwokatem. Salę kinową wypełniali robociarze po brzegi. W pierwszym rzędzie zasiadła miejscowa policja z komendantem.

Dubois nerwowo chodził po scenie i mówił. Mówił z pasją krytykując rząd i jego politykę gospodarczą. Co chwila stawał komendant i mowę przerywał, przywołując go do porządku. On zmieniał temat i krytykował dalej innych.

Z legalnych zrzeszeń dość aktywny był Związek Rezerwistów, którzy zawsze brali udział w świętach państwowych z karabinami na ramieniu i „Strzelec”. Ten ostatni przeważnie zrzeszał młodzież przedpoborową i był specjalna troską otaczany ze strony Zakładów.

                                                                                                   Góry Świętokrzyskie

Jak nadmieniłem, w tych okolicach nigdy nie byłem. Na horyzoncie codziennie widziałem Góry Świętokrzyskie. Wydawały mi się dość dziwne i nigdzie podobnych nie widziałem. Wiedziałem, że to są najstarsze góry jakie istnieją na przestrzeni Pireneje – Ural. Dlatego stoki ich zatraciły „kanciasty” swój wygląd, są łagodne i mają tzw wygląd opływowy, jak nowoczesna limuzyna.

Postanowiłem je zwiedzić. Za 5 złotych nająłem furmankę i w dobrze wyścielonym wasągu przez polne drożyny i lasy pojechałem do Słupi. Stąd pieszo, pozdrowiwszy legendarnego Emeryka, zobaczyłem klasztor, który w tym czasie był dość zniszczony i nieczynny, oraz przyległe sławne na całą Polskę – więzienie.

Temu przyglądałem się szczególnie. Robił wrażenie fortecy. Wysoki mur z wieloma rzędami drutów kolczastych. Oszklone wieżyce wartowników. Wysoka ściana samego więzienia z okienkami silnie zakratowanymi. W okienkach wielu więźniów przeważnie młodych. Z za muru – prawdopodobnie z małego podwórza – dochodził miarowy stukot chodaków i nieprzerwany brzęk kajdan. Co chwila rozlegał się przeraźliwy gwizd strażnika – i w tym czasie koło kajdaniarzy zmieniało kierunek spaceru.

Z przeciwległej strony zobaczyłem bramę wejściową, albo raczej wjazdową, a nad nią na białym tle napis: „Idź z Bogiem – i nie wracaj.”

Na zewnątrz więzienia zobaczyłem dla mnie niecodzienne zdarzenie. Prawdopodobnie z za muru więziennego uciekła kura – pewnie naczelnika więzienia. Tę kurę gonił więzień z kajdanami na nogach, podwiązanymi w okolicy pasa, a za nim z rewolwerem w dłoni, wycelowanym w plecy więźnia, latał strażnik więzienny.

Poszedłem dalej na tzw gołoborze. Wielkie bloki kwarcytu zaścielały zbocza góry. Leżą tu już miliony lat, przyniesione na grzbiecie lodowca z dalekiej Skandynawii. Stąd wzrokiem poszybowałem w dal. Ziemia niby oglądana z samolotu. Szachownica pól o różnej wielkości i natężeniu barwy i wielkie szmaragdy połaci lasów. Stałem na cyplu najwyższym, zapatrzyłem się w ową opiewaną przez Żeromskiego „puszczę jodłową”. Pomyślałem może usłyszę jazgot ogarów, które poszły w las? A może zobaczę  jelenia ze złocistym krzyżem między wieńcami rogów? Smutno szumiały staruszki jodły, cicho szemrały gaje buków, jedynie z za murów więzienia głośno i miarowo dochodził brzęk kajdan.

Między pracą a zwiedzaniem Świętokrzyskiej Ziemi Mieczysław Frycz poznaje swoją przyszłą żonę Michalinę. i tak...

W 1935 roku pobraliśmy się, a w 1937 roku nabyłem działkę przyzakładową, pochodzącą z parcelacji gruntów – nieużytków, dawniej stanowiącą własność Zakładów. Jeden metr kwadratowy kosztował 1,50zł i zacząłem budować się.