JUŻ W KIOSKU

Polskie miłości niemieckiego oficera

2022-04-09 15:00:00

Ocena:

4/5 | 1 głosów

Niemiecki mundur, karabin, krzyk, groźby i przekleństwa - ta wojenna rzeczywistość do końca życia będzie się śniła tym, którzy ją przeżyli. Równie długo niemiecki żołnierz kojarzyć się będzie z nieludzkim traktowaniem. Nie bez powodu.

Wciąż żywa jest w nas pamięć zbrodni z 1944 roku, kiedy to Kałmucki Korpus Kawalerii przeszedł krwawym śladem przez kielecką ziemią. W czasie obławy, upojeni alkoholem, własowcy mordowali wszystkich, którzy stanęli na ich drodze. Strzelano, gwałcono, zło sięgnęło zenitu. I mając w pamięci tamte wydarzenia trudno się dziwić, że przez lata niemiecki żołnierz jawił się jak powyżej. A przecież mamy przykład, że nie zawsze tak było.

Stróż hitlerowskiego bezprawia, uczestnik łapanek, a jednocześnie sojusznik wśród nieprzyjaciół, swój chłopak, tajny współpracownik żołnierzy Polski Walczącej - Adolf Karl Landl ps. "Felek". Wspominam o nim nie ze względu na bezpośredni związek ze Starachowicami ale dlatego, że zasłużył się Ziemi Świętokrzyskiej.

Zobaczmy zatem drugą stronę medalu.

Ten młody Austriak służy najpierw w austriackiej żandarmerii, potem zostaje wcielony do armii niemieckiej. Tym sposobem, wraz z 80. żandarmami pochodzenia austriackiego zostaje wysłany do na teren Polski i trafia do Częstochowy. Służbę będzie pełnił na posterunkach m.in w Piotrkowie, Opatowie, Staszowie oraz Łopusznie koło Kielc. Tam, jesienią 1941 roku składa przysięgę i przyjmuje pseudonim "Felek". Tak właśnie austriacki antyfaszysta trafia do polskiej konspiracji.

Zanim to jednak nastąpi Adolf Karl Landl zakocha się w Polce.

Częstochowa 1939 rok.

- Z zaspanymi oczyma maszerowaliśmy w jesiennej mgle do sławnego miasta pielgrzymek, gdzie zakwaterowano nas w Banku Polskim. Kilka dni później poprowadzono nas na Rynek Główny, aby z głośników wysłuchać przemówienia Hitlera. Złowieszczo przeszywał powietrze jego zimny głos. Z wychudzonymi i naznaczonymi walką i znojem twarzami przeciągały obok nas zmęczonym krokiem kolumny jeńców. Rzucane im z okien pomidory łykali z wilczym apetytem. Strażnicy nie tolerowali jednak długo tego drobnego pokrzepienia i zaczęli strzelać do tych pomocnych dłoni. Rozpoczął się mroczny obraz początku totalnej wojny zagłady - tak wspominał swoje polskie początki późniejszy "Felek".

Powie potem, że i jego i jemu podobnych wstyd ogarniał na ten żałosny widok. Zapyta siebie i Czytelnika o to, cóż mogły z tym wszystkim zrobić jednostki, nawet jeśli przeciwne. I podejmie decyzję. Coś z tym zrobi.

Halinka

- Mogła mieć około 18, 19 lat. Zdawało mi się, że jeszcze nigdy nie widziałem piękniejszej dziewczyny. Dobroduszną twarzyczkę o olśniewającej świeżości otaczały jasne, złociste włosy. Średniego wzrostu, zgrabna i pełna wdzięku (...) Nie mogłem wydobyć z siebie głosu, to ona przerwała milczenie i łamaną niemczyzną powiedziała, że nienawidzi nas ponieważ unieszczęśliwiamy jej ojczyznę. Odpowiedziałem, że imponuje mi jej nieustępliwość, a gdy odwróciła się by odejść, poszedłem za nią... - Adolf Karl Landl wpadnie jak śliwka do suszu.

Obydwoje pójdą do kościoła Czarnej Madonny i chociaż nasz Austriak nigdy do kościoła nie chodził, to tym razem uklęknął z nią i dał się ponieść jej żarliwej modlitwie. Potem, gdy podała mu rękę na pożegnanie marzył, by ją znów spotkać.

Padła Warszawa, Polska znalazła się pod okupacją, Landl w każdej chwili mógł wyjechać, by w zajętej Polsce pilnować bezpieczeństwa i porządku, ale w ogóle o tym nie myśli. Chodzi na spacery w pobliże słynnego klasztoru i liczy, że spotka uroczą Polkę. Po kilku dniach trud zostaje nagrodzony. Dziewczyna zatrzymuje się przy młodzieńcu i pozwala się odprowadzić. Gdy pozna rodziców Halinki będzie mógł ją także odwiedzać.

I tak zaczyna się czysta i platoniczna miłość. Miłość między dwojgiem młodych ludzi. Miłość, której nie mogła powstrzymać ani wojna, ani granice państw. Miłość, która owocowała planami na wspólną przyszłość.

- Wciąż odpędzaliśmy od siebie myśl, że wcześniej czy później musimy się rozstać - przyznawał "Felek". W końcu jednak nadeszła godzina pożegnania. Młody żołnierz dostaje rozkaz do akcji, wyjeżdża za trzy godziny, pakuje się w pół i biegnie do dziewczyny.

- Rozstanie było trudne. Serce ścisnęło mi się z bólu. Kiedy trzymaliśmy się za ręce, wsunąłem jej na palec mój sygnet. Halinka starała się być dzielna (...), ale nie udało jej się całkiem powstrzymać łez. Trudne było pożegnanie z jej rodzicami. Życzyliśmy sobie, by wojna wkrótce się skończyła - malowniczo i romantycznie wspomina austriacki żołnierz i powie, że nawet nie przypuszczał, że tak przypadnie do serca Polakom.

Wojna jednak szybko się nie kończy, a nasz bohater trafia w sam środek Generalnej guberni i mimo starań nie udaje mu się nawiązać kontaktu z Halinką. Wspominając tamte chwile powie, że długo trawiła go tęsknota za piękną panną, a jej obraz skrył na dnie serca niczym skarb cenny.

Młodość ma to do siebie, że domaga się swoich praw i chce po prostu żyć. Czas leczy nie takie rany jak niespełniona miłość... Kiedy nadejdzie jesień 45 roku Landl będzie wracał do Austrii, ale zanim wróci do swojej ojczyzny będzie chciał odnaleźć Halinkę. Eskortować go będą polscy przyjaciele z partyzantki. Odnajduje rodziców Halinki, którzy prowadzili niewielki bar, a tam dowie się, że dziewczyna czekała na niego cztery lata, ale w końcu doszła do wniosku, że zginął i całkiem niedawno wyszła za mąż.

Znalazł ją.

Halinka leży w szpitalu. Już nie dziewczyna, a kobieta.

- Dlaczego nigdy nie przyjechałeś - zapyta, ale przecież nie będzie nawet oczekiwać odpowiedzi. Będzie to jedynie znak, że czekała.

- Jakże szczęśliwy jest ów mężczyzna, który ma Halinkę za żonę. jeszcze tylko serdeczne "żegnaj" i drogi nasze rozeszły się na zawsze. Kiedy teraz po wojnie pociągała mnie jakaś kobieta, to mimo wszystko Halinka pozostaje dla mnie najpiękniejszym, niezapomnianym wspomnieniem, z którym złączył mnie Amor... - napisze we wspomnieniach Adolf Karl Landl.

                                                                                      Spotkanie z "Sergiuszem"

Jesień 1941 rok. Z komendantem garnizonu Armii Krajowej skontaktuje Landla kolejna w jego życiu polska kobieta, niejaka "Mgister K". Wdowa po dziennikarzu zamordowanym w obozie koncentracyjnym nie pokocha już nigdy innego mężczyzny, ale ją inny mężczyzna i owszem.

- Kochałem ją i uwielbiałem. Swoją wysoką inteligencją podnosiła poziom mojej. Aż do mojego wyjazdu z Polski byłem w jej pobliżu najszczęśliwszym człowiekiem - powie na kratach wspomnień.

Wróćmy do "Sergiusza" czyli Mieczysława Stemplewskiego. Na poddaszu domu rodziców polskiego dowódcy Landl składa obietnicę i przyjmuje pseudonim "Felek". Ta współpraca to także nauka historii Polski, literatury, :Felek" musi odrobić polską lekcję i nie jest to łatwe. Wzruszające są te jego podróże przez Polskę niemal od czasów"króla Ćwieczka".

"Felek" jest świadkiem pacyfikacji polskiej Skałki, wioski w gminie Łopuszno, na terenie której działał. Pacyfikację określi jako jedną wielką nieudaną próbę ratowania ludzi.

- Wiedziałem, że Niemiecka Skałka rozsiewa pogłoski, że w Polskiej Skałce często przebywają bandyci (partyzanci) i mieszkańcy wsi mają z nimi kontakt (...) ponieważ nie otrzymałem wcześniej żadnej wiadomości o zaplanowanej akcji przez Niemców, nie można było zrobić nic więcej, jak tylko to, że ruch oporu przygotował na wszelki wypadek kilka tzw. melin (kryjówek) - wspomina "Felek" i dodaje - Pewnego wieczora zjawiło się nagle kilku oficerów z Kielc na naradę do Łopuszna. Ponieważ nie miałem stopnia oficerskiego, a narada była tajna, dopiero wieczorem dowiedziałem się, że Skałka Polska ma być zlikwidowana. Wymknąłem się więc szybko do Pani Magister K., która mieszkała najbliżej mnie i przekazałem jej tę straszną wieść. Przekazanie ostrzeżenia dalej powierzono leśniczemu. O świcie 11 maja, silne oddziały niemieckie otoczyły Skałkę, która po południu tego dnia niemal przestała istnieć. Podczas pacyfikacji Skałki, dowódca grupy kilkakrotnie wystrzelił z pistoletu krzycząc, że to strzelają bandyci. W ten sposób zagrzewał tych, którzy nie chcieli strzelać do bezbronnych ludzi. Niektórzy zdobyli się na odwagę i nie strzelali. Pamiętam jeszcze wachmistrza rezerwy, jak płakał po tej rzezi i powiedział, że Polacy powinni brać niekończący się odwet.

Akcja była nieudana, bo leśniczy, który przestrzegał ludzi przed nadchodzącą rzezią powiedział potem, że mieszkańcy Skałki Polskiej mu po prostu nie uwierzyli.

                                                                               Śledzony i atakowany "Ponury"

"Felek" wie, że gdzieś w szeregach "chłopców z lasu" musi być szpieg. Tylko tak można wytłumaczyć, że oddział "Ponurego" mimo częstej zmiany miejsca jest śledzony, atakowany i ponosi duże straty.

- Po długich dociekaniach dowiedziałem się, że zdrajcą jest jeden z jego ("Ponurego") oficerów - pseudonim "Motor" - pisze Landl. A Marek Jedynak na swoim blogu "Wokół Wykusu" powie, jak do tego doszło. Rzecz dotyczy polowania Gerulfa Meyera, dowódcy żandarmerii w powiecie kieleckim oraz jego podkomendnego z placówki w Łopusznie Karla Landla, będącego jednocześnie współpracownikiem placówki AK „Rola” w Łopusznie. Ci dwaj mężczyźni spędzili razem urlop w Styrii, we wsi Wald, rodzinnej miejscowości Landla najprawdopodobniej w końcu sierpnia 1943 r.

- Zaproszony Meyer w założeniach miał przyjemnie spędzać czas na niezwykle lubianych polowaniach na kozice, natomiast zadaniem „Felka” było pozyskanie informacji na temat akcji przeciwpartyzanckich (...) - robił to na rozkaz Sergiusza, który polecił „Felkowi”, by ten podjął próbę ustalenia przecieku pomiędzy Zgrupowaniami a kielecką placówką Gestapo. Podczas kilkudniowego urlopu atmosfera między mężczyznami stała się na tyle swobodna, że Meyer chętnie dzielił się informacjami na temat przeciwpartyzanckich akcji. Sprowokowany przez Landla przyznał, że kielecka placówka Gestapo posiada swoich informatorów również bezpośrednio w oddziałach partyzanckich. Jako jeden z przykładów tak zakonspirowanego agenta wskazał człowieka o oryginalnym pseudonimie, nawiązującym do samochodowej pasji. Kiedy Landl wymienił kryptonim „Motora”, Meyer nie zaprzeczył, potwierdzając tym samym podejrzenia żandarma. Po powrocie do Łopuszna Landl złożył „Sergiuszowi” meldunek o zdobytych informacjach - czytamy na blogu.

Marek Jedynak odpowiada także na pytanie dlaczego nie zostały podjęte kroki zmierzające do wyjaśnienia podejrzeń wobec osoby „Motora”?

- Najbardziej prawdopodobną odpowiedzią wydaje się być hipoteza, że nie ufano w sposób dostateczny relacji „Felka”. Towarzysząca Wojnowskiemu opinia bohaterskiego oficera, który wraz z por. „Ponurym” rozbijał więzienie w Pińsku była chyba kluczem do nieustającego zaufania, jakim darzyli oficera dowódca Zgrupowań oraz partyzancka brać - pisze Marek jedynak w tekście "Kilka słów o pewnym polowaniu" (Wokół Wykusu - 8 stycznia 2011).

"Austriak "Felek" był chłopcem z lasu. W jego wspomnieniach, oprócz akcji, goszczą również takie historyjki, jak ta, gdy z "Kapralem Kajtkiem" robili sobie kogel mogel. Zdaje się, że lubił tę pulchną i pożywną masę.

                                                                                                       Koniec

Dużo można by jeszcze napisać o działalności Adolfa Karla Landla ps. "Felek" na świętokrzyskiej ziemi. Lektura jego wspomnień w zaciszu czytelni instytutu Pamięci Narodowej w Kielcach, to nie lada gratka.

Gdy wyjeżdżał ze świętokrzyskiej ziemi żegnano go honorową salwą, jedna z dziewcząt kursów gimnazjalnych wręczyła mu laurkę, w której młodzież dziękowała za to, że pozostał Człowiekiem. Żegnała go również "Magister K, chyba jednak serce jej drgnęło dla tego dzielnego Austriaka, bo jak wspomina "Felek":

- Patrzała na nie długo i łzy toczył się po policzkach. Mimo przejmującego bólu rozstania myślałem o szczęśliwym rozstaniu w lepszych czasach. tak się jednak nigdy nie stało.

Kończąc opowieść "Felek" powie, że musiał się związać z Polakami, bo Ci mimo najsurowszych represji pozostali idealistami wiernymi swojej ojczyźnie, dalecy od materializmu.

- Moim zdaniem miłość bliźniego, o której się tyle mówi, i przyjaciel nie mogą zawieść wtedy, gdy wymagane jest narażenie własnego życia, bez względu na narodowość - napisał na zakończenie.

"Felka" znał starachowiczanin, pracownik FSC o nazwisku Karwacki, działający w partyzantce.

- Pożegnałem "Felka" w początku grudnia 1944 roku. A potem zobaczyłem się z nim ponownie po siedemnastu latach, w roku 1961. Było to u stóp Gór Świętokrzyskich, na zaproszenie ZBOWID-u. To był ostatni raz, dwa lata później otrzymaliśmy wiadomość, że Nasz Przyjaciel "Felek" zmarł na atak serca.

Szacuje się, że informacje uzyskane od "Felka" ocaliły życie blisko 300 mieszkańców powiatu kieleckiego.

 

*Korzystałam z materiałów:

- Mój pamiętnik z Polski (IPN KIELCE) - wrzesień 1959 rok - wspomnienia Adolfa Karla Landla przełożone przez Krzysztofa Łuczyńskiego

- Marek Jedynak - blog Wokół Wykusu

- Aleksander Pawelec - Ze Starzechem w tle

INNE ARTYKUŁY Z TEGO DZIAŁU
Spadkobiercy XIX - wiecznej administracji

2024-03-13

Spadkobiercy XIX - wiecznej administracji

25 lat temu w wyniku reformy podziału administracyjnego Polski reaktywowano zlikwidowane w latach 70- tych XX wieku powiaty. Decyzja zapadła w 1998 roku a nowe jednostki samorządowe rozpoczęły działalność z początkiem 1999 roku. Miały własnych radnych i zarządy pod kierownictwem starostów. Taki był też początek powiatu starachowickiego, który swoje 25-te urodziny obchodził 12 marca br. na uroczystej sesji z udziałem obecnych i byłych: samorządowców, pracowników starostwa, podległych mu jednostek oraz gości. A zaproszenie przyjęli m.in. wicewojewoda świętokrzyski Michał Skotnicki i Jan Maćkowiak, wiceprzewodniczący Sejmiku Województwa Świętokrzyskiego. 
Zapomniany dobroczyńca

2024-02-14

Zapomniany dobroczyńca

Postać Feliksa Sławka być może kojarzą dziś tylko najstarsi starachowiczanie. I może tylko oni oraz pasjonaci - regionaliści nie mieliby problemu z odpowiedzią na pytanie, dlaczego dzisiejsze wzgórze Trzech Krzyży było kiedyś nazywane Górą Sławka. Kilkadziesiąt lat temu wiedzieli to wszyscy mieszkańcy naszego miasta. Także i to, że Feliks Sławek posiada niezwykły dar leczenia. Ten prosty rolnik z powodzeniem składał złamane kości i nastawiał zwichnięte stawy zyskując uznanie zawodowych medyków i dozgonną wdzięczność swoich pacjentów, od których nie brał zapłaty. Jego postać chce przywrócić zbiorowej pamięci  starachowiczanin Wiesław Michałek. Zaproponował władzom miasta, by imieniem Feliksa Sławka nazwać rondo na zbiegu ulic: Radomskiej i Batalionów Chłopskich. A my już teraz przypominany postać zapomnianego dobroczyńcy Starachowic na podstawie informacji ustalonych przez Wiesława Michałka.      
Zgoda króla to był dopiero początek

2024-01-18

Zgoda króla to był dopiero początek

16 stycznia 1624 roku król Zygmunt III z dynastii Wazów wydał dokument zezwalający na założenie miasta Wierzbnik przez opata świętokrzyskich benedyktynów Bogusława Radoszewskiego. Zakon utarł nosa swoim cysterskim konkurentom, którzy zarzucali mu bezprawne przejęcie terenów pod przyszłe osadnictwo. Ale i tak miasto powstało dopiero 33 lata później. A sprzyjające warunki stworzyło ku temu wcześniejsze nielegalne działanie pewnej wdowy. Zapraszamy do lektury intrygującej historii narodzin naszego miasta, przygotowanej przez Pawła Kołodziejskiego, dyrektora Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach.   
Pamięć o starach

2023-12-01

Pamięć o starach

W Starachowicach nie produkuje się już starów, ale wspomnienie o nich jest tu nadal żywe. Jak się przejawia? Zapraszamy na ostatni odcinek poświęcony naszym ciężarówkom.      
Star 944 i 1466, czyli ostatnie ciężarówki ze Starachowic

2023-11-24

Star 944 i 1466, czyli ostatnie ciężarówki ze Starachowic

Te terenowe pojazdy zaczęły być wytwarzane od 2000 roku. MAN liczył, że zyska na nie stałego odbiorcę w postaci polskiego wojska. Jednak stary 944 i 1466 sprzedawały się tak słabo, że po około 6 latach zniknęły z oferty produkcyjnej. Wraz z nimi skończyła się 58 - letnia historia ciężarówek ze Starachowic.  
Star S 2000, czyli ostatnia rodzina tej marki

2023-11-19

Star S 2000, czyli ostatnia rodzina tej marki

Były to ciężarówki już całkowicie zunifikowane z wyrobami koncernu MAN. Nowy właściciel większości zakładu w Starachowicach zostawił mu jeszcze dawną nazwę, do używania której nabył wyłączne prawo. Star S 2000 zadebiutował pod koniec 2000 roku w 8 wersjach, ale słabe zainteresowanie nabywców przypieczętowało jego los po zaledwie 2 latach produkcji.    
Star 8.125 i 12.155, czyli efekty prywatyzacji

2023-11-13

Star 8.125 i 12.155, czyli efekty prywatyzacji

Pojawiły się w 1998 roku na bazie współpracy nowego większościowego współwłaściciela zakładów Star, czyli Sobiesława Zasady z koncernem MAN. To Niemcy przygotowali stara 8.125 oraz stara 12.155 i tę nowość widać było choćby w nietypowym oznaczeniu numerycznym tych ciężarówek. Zmiany objęły także logo przypominające teraz dwupasmową drogę. I rzeczywiście te samochody wyznaczyły już zupełnie nową drogę funkcjonowania starachowickiej fabryki. 
Star 742, czyli wolnorynkowe kłopoty małej ciężarówki

2023-11-03

Star 742, czyli wolnorynkowe kłopoty małej ciężarówki

Zaproponowano go jako samochód pośredni między dostawczym żukiem a ciężarowym starem 200. Z tego powodu był nazywany popularnie "starachowickim maluchem". Miał jednak pecha, bo zadebiutował w bardzo trudnym momencie: masowego sprowadzania samochodów z zagranicy w ramach początkującego w Polsce wolnego rynku, ale też towarzyszącej tym przemianom drożyzny, masowych zwolnień, strajków i postępującego zadłużenia FSC. Star 742 był świadkiem końca jej istnienia.  
Star 1142, czyli dziecko kryzysu stanu wojennego

2023-10-26

Star 1142, czyli dziecko kryzysu stanu wojennego

Nie był całkowicie nowym samochodem, ale zmodernizowaną wersją stara 200. Powstał pod koniec lat 70- tych, ale wtedy odstawiono go na boczny tor, by wydobyć z zapomnienia po stanie wojennym. Z największym zainteresowaniem star 1142 spotkał się dopiero w latach 90 - tych, gdy dawna FSC, teraz sprywatyzowana, powoli chyliła się ku upadkowi. Był w produkcji do 2000 roku, w którym nowy właściciel zakładu zrezygnował z wytwarzania pojazdów o nazwie star. 
Star 244, czyli hit PGR- ów i baza strażaków

2023-10-20

Star 244, czyli hit PGR- ów i baza strażaków

Szosowo - terenowy star 244 łączył w sobie umiejętność jazdy w trudnym terenie z dużą ładownością. Tę zaletę wykorzystało m.in. socjalistyczne rolnictwo PRL - u. W latach 70 - tych XX wieku ciężarówka stała się bardzo pożądanym pojazdem w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Przez 30 lat była też podstawą wyposażenia straży pożarnej. Wytwarzano ją długo, bo aż do początku XXI wieku.